Jestem kosmitą

Mam na osiedlu taki jeden mały sklepik, do którego chodzić uwielbiam. Pomimo tego, że robię to rzadko, zawsze gdy czegoś potrzebuję z niego, od razu uśmiecham się w duchu. Radości mej winna jest starsza pani, będąca sprzedawczynią w tym miejscu. Cóż jest w niej takiego fantastycznego? Bardzo pozytywne podejścia do klienta.

Gdy tylko się wchodzi do tego małego sklepiku z samego progu widać uśmiechniętą kobietkę, wykrzykującą do człowieka radosne "dzień dobry!". Gdy prosi się po tym o jakieś warzywo czy owoc, zawsze sama każe wybrać produkty, zazwyczaj przy okazji doradzając, które jej zdaniem będą najsmaczniejsze. Przy okazji zawsze zagada o jakieś błahostki pokroju pogody czy zdrowia. To również robi w tak pozytywny sposób, że trudno nie odpowiedzieć jej z równie wielkim uśmiechem na ustach.

Ja zawsze uwielbiam "przejmować" energię od takich ludzi i wsiąkać w te tworzoną przez nich, fantastyczną atmosferę. Nie każdy jednak to potrafi, nie każdy też ma ku temu zawsze możliwości. I mi ostatnio zdarzyło się zetknąć z takim kontrastem między pozytywnym podejściem pani sprzedawczyni, a nie wczuwającą się w klimat klientką. Poczułem się dziwnie.

Oto bowiem, gdy stanąłem w samym progu sklepiku, spotkałem nie tylko radosny wzrok właścicielki, ale i zdecydowanie mniej pozytywne spojrzenie. O wiele starsza ode mnie, około pięćdziesięcioletnia kobieta spoglądała na mnie z ukosa. Czułem się, jakbym właśnie przerwał jej spowiedź w kościele albo chciał się przed nią wepchnąć w kolejkę w banku. Łypała na mnie wzrokiem mówiącym: "co Ty tu robisz?!".

Poczułem się jak obcy. Jak ktoś próbujący wtargnąć do czyjejś rzeczywistości, uschematyzowanej i dopiętej na ostatni guzik. Regularny cykl dnia tej kobiety zakładał zapewne pojawienie się jej w tym oto właśnie sklepie. W skład takiego wypadu wchodziła krótka rozmowa ze sprzedawczynią i ewentualne spotkanie z innymi znanymi z osiedla twarzami - swoistymi koleżankami do plotkowania. Tymczasem pojawiam się ja - młody chłopak, którego klientka nie kojarzy, przez co staję się dla niej obcy. Myślę, że nie byłoby dużej różnicy, gdyby zamiast mnie wszedł wówczas do sklepu Marsjanin.

Próbuję zrozumieć tę kobietę, ale nie do końca mi to wychodzi. Bo jasne, ja również czasem nie lubię, gdy ktoś pojawia się nagle podczas moich zaplanowanych z góry sytuacji. Pewnie Wy też tak macie. Wyobraźcie sobie na przykład, że idziecie na stricte prywatną randkę z dziewczyną czy chłopakiem do knajpki, a tam siedzi już kumpel, który zbiera Was razem z drugą połówką do stolika na wspólne gadanie i popijanie. Odmówić trudno, wyplątać się z tej sytuacji również. I cały romantyzm wieczoru szlag trafił.

Kobieta z opowieści przygarnęła do swojego prywatnego kręgu zupełnie niepasującą do niego sytuację. Jak można wymagać "intymności" w sklepie, nawet osiedlowym? Na wsiach jest podobnie - tam również niechętnie wita się czasem przejezdnych obcych. I do takich ludzi chyba jednak trzeba się zwyczajnie przystosować, bo zmienić tego raczej już nie damy rady. A kto wie - może i z wiekiem część z nas stanie się równie tradycyjną i pragnąca pełni prywatności "starszyzną plemienną"?

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

0 komentarze: