Tarzan. Król dżungli

Znasz to uczucie, gdy przychodzisz do kina z myślą o pójściu na konkretny film i okazuje się, iż coś na sali jest popsute i swojego wymarzonego tworu nie obejrzysz? Mam nadzieję, że nie. Ja niestety ostatnio taką przygodę przeżyłem, przez co zostałem zmuszony do nagłej zmiany planów i wybraniu innego filmu. Gdy jednak do kina trafiłeś z młodszym bratem, wybór ten automatycznie zawęża się do niezbyt wielu produkcji. Nie pozostaje Ci więc innego, jak wybranie pierwszego z brzegu tytułu. Niech tylko bogowie bronią Cię przed tym, by tym tytułem okazał się "Tarzan. Król dżungli".


Opowieść o Tarzanie jest powszechnie znana i lubiana. Mojemu pokoleniu na pewno najbardziej kojarzy się ona z disneyowską animacją sprzed piętnastu (sic!) lat. Tamten "Tarzan" był jedną z moich ulubionych bajek w dzieciństwie. Z ogromnym dystansem podchodziłem więc do kolejnej próby przełożenia tej historii na język animacji, tym bardziej, że całość była dość mocno krytykowana. I wyszło na to, iż wszystkie moje obawy były jak najbardziej uzasadnione.

Przed seansem mogłoby się Wam wydawać, że wiecie właściwie wszystko na temat warstwy fabularnej, jaka w nowym "Tarzanie" zostanie zaprezentowana. W tym aspekcie występuje jednak jedyny przejaw inwencji twórczej autorów filmu. Oto bowiem całość zostaje nie dość, że wrzucona do realiów nam bardziej współczesnych, to jeszcze dodany zostaje motyw poszukiwania kosmicznego meteorytu. Ostatecznie jednak okazuje się, iż ten pierwszy element nie wnosi praktycznie nic, a drugi jedynie całą fabułę robi bardziej zamotaną.

Ja bowiem po obejrzeniu całości (w katuszach ogromnych), ciągle nie wiem, o czym "Tarzan. Król dżungli" był. Pierwsza myśl - o samym Tarzanie, rzecz jasna. Ale tak naprawdę historii jego jest tu nad wyraz mało, a jego relacje z wychowującymi go małpami są przedstawione tak po macoszemu, że aż smutno się robi, oglądając to. Pomysł drugi przychodzi tym samym - może to film o tym wielkim meteorycie z kosmosu? Ale znów - bardzo tu o nim mało, a na dodatek ostatecznie i tak nic konkretnego się o nim nie dowiadujemy. Doszedłem więc wreszcie do prawdy finalnej - "Tarzan. Król dżungli" to po prostu długometrażowy poradnik, odpowiadający na pytanie: "Jak zrobić jedną z najgorszych animacji w historii?".

Bo ja naprawdę w życiu trochę "bajek" się naoglądałem i wśród ich wszystkich nowy "Tarzan" rzeczywiście znajduje się gdzieś u dołu mego rankingu. Poza fabułą ponarzekać można jeszcze na wiele innych rzeczy. Pierwsza rzecz to oczywiście sam wygląd całości. Całość ma raptem kilka przebłysków, które - przyznaję bez bicia - cieszą w jakiś sposób oko. Reszta jednak to popłuczyny w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Mam wrażenie, że ekipa tworząca tę produkcję początkowo składała się z kolesi, których szczyt umiejętności graficznych umiejscowiony był gdzieś na pograniczu pierwszego i drugiego PlayStation. Oni wymyślili sobie, iż zrobią nowego "Tarzana" i zrobią na tym kupę kasy. Potem jednak stwierdzili, że trzeba to jakoś choć trochę ładniej opakować i zatrudnili dodatkowych ludzi, którym powiedzieli: "dorzućcie tu jakiś motyw kompletnie z dupy (tak, mówię tu o meteorycie) i zróbcie jakąś lepszą grafikę niż my". Oni jednak też mistrzami totalnymi nie byli, toteż postanowili stworzyć wiele scen w ciemnościach. Bo takie zrobić o wiele łatwiej.

Mam wymieniać więcej minusów? Okej - dubbing to w tym przypadku standard. Nowy "Tarzan" dostał chyba jego wyjątkowo budżetową wersję. Za przykład weźmy jedną scenę, gdy Jane (wiecie, ta dupeczka głównego bohatera), po ugryzieniu przez węża wydaje odgłosy orgazmu. Cały film jest zresztą przeraźliwie nieśmieszny, a nawet w jakiś sposób przygnębiający. To ma być animacja dla dzieciaków? I don't think so.

Oczywiście, możecie jeszcze posądzać mnie o to, że przecież jestem dorosłym facetem i nic nie wiem o współczesnych potrzebach dzieciaków i ich ulubionych animacjach. Na zakończenie recenzji oddaję więc głos mojemu młodszemu bratu, który po dziesięciu minutach już miał ochotę wyjść z kina, po piętnastu zaczął zasypiać, a w pewnym momencie rzucił: "muszę przyznać, że głupi ten film". Potwierdzam. Omijajcie ten gniot z daleka, obejrzyjcie lepiej disneyowską wersję po raz setny.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

4 komentarze:

  1. Dzięki za ostrzeżenie, bo zwiastun to by mnie nawet nakłonił. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj staram się oglądać tylko te dobre filmy, ale czasem trafi się na takiego potworka, że i na blogu trzeba przed nim przestrzec :)

      Usuń
  2. haha, sam zwiastun świetnie obrazuje twój opis. było tak źle, czy jeszcze gorzej? zazwyczaj do trailera idą najlepsze sceny... :D
    spodobał mi się tylko moment, gdy Jane robi "łooo" jak red (1:25) :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że spokojnie możemy uznać, iż było właśnie tak źle :D

      Usuń