Strażnicy Galaktyki

W światku komiksów zdaję się być większym fanem DC niż Marvela, jednak również produkty tego drugiego wydawnictwa szanuję i lubię. Tym samym pochodzenie "Strażników Galaktyki" było dodatkowym atutem, który do tej produkcji mnie przyciągnął. A przyznać muszę - obejrzeć nowy filmowy twór Marvela miałem ochotę już po zobaczeniu pierwszego zwiastuna. Od początku zresztą wierzyłem, że ta adaptacja - coby nie mówić - raczej niezbyt znanego w mainstreamie komiksu, okaże się prawdziwym hitem.


Tytułowi "Strażnicy Galaktyki" to zbiorowisko pięciu bardzo różnorodnych bohaterów. Swoistym głównym herosem jest tu niejaki Peter Quill, sam określający się mianem Star-Lorda, uprowadzony w dzieciństwie z Ziemi i wyszkolony na Łowcę. Pewnego razu otrzymuje on zadanie odnalezienia jednego z tych mega-uber-legendarnych artefaktów. Za wykonanie misji ma otrzymać sowite wynagrodzenie, co też staje się dodatkowym impulsem do zaryzykowania życia dla głupiej, metalowej kulki.

Jak to zwykle bywa - nie wszystko idzie po pierwotnej myśli Petera. Do kuli chce dotrzeć jeden z największych zbrodniarzy galaktyki i wykorzystać go do własnych, standardowo bardzo niecnych celów. Przypadkowo sformowana grupka pięciu kosmicznych przestępców, nagle musi więc stanąć po stronie dobra i uratować świat przed zniszczeniem. A kto, oprócz Star-Lorda, znajduje się w tej szalonej ekipie? Jest zielona Rihanna, jest zmutowany szop, jest koleś-drzewo, który potrafi powiedzieć jedynie: "Jestem Groot" oraz głupkowaty mięśniak, nie znający słowa "metafora", zwący się Drax. Przyznacie - nie można było znaleźć lepszych osobników do ratowania galaktyki.

Zapewne część osób zauważyła już, że twór ten standardowo zahacza o pewne sprawdzone schematy, które w tego typu filmach są powielane dość często. "Strażnicy" jednak zdają się tego nie ukrywać, a nawet i od czasu do czasu z tych standardowych scen i motywów się nabijają. Bo o to w dużej mierze w tym filmie chodzi - o czysty fun, śmiech i dobrą zabawę.

I w takiej właśnie konwencji opowieść o piątce złoczyńców sprawdza się świetnie. "Strażnicy" mają tak naprawdę wszystko, co film taki powinien mieć. Nie ma tu przynudzania czy silenia się na powagę, co było dużym minusem ostatniego "Supermana". Nie ma robienia z filmu o superbohaterach metaforycznego przekazu z pięćdziesięcioma dnami. Jest za to trochę gagów, mnóstwo skopanych tyłków i naprawdę wiele świetnie przygotowanych scen.

Oczywiście, standardowo pojawiły się przy tej produkcji głosy pokroju: "o rany, przecież to jest film roku/największe objawienie kinematografii/cud nad cudami". Ja, nawet jako fan sci-fi, komiksowych superbohaterów i całej reszty tego typu stuffu, potrafię jednak ze szczerego serca powiedzieć - nope, to nie jest aż tak świetny produkt. Ale dostałem wszystko to, czego po nim oczekiwałem i z kina wyszedłem w pełni usatysfakcjonowany.

"Strażników Galaktyki" ogląda się jednym tchem - od pierwszego spojrzenia na ekran, wzrok pozostaje cały czas na nim skupiony. Według mnie to film dla każdego, ale na pewno znajdą się jacyś "yntelygentni" malkontenci, którzy będą z pogardą na kolejny superbohaterski hit patrzeć. Ja wam jednak "Strażników" w pełni polecam i zachęcam do skoczenia na stosowny seans do kina. A potem pozostaje nam czekać na kolejną część i liczyć na to, że twórcy nie spieprzą jej, jak to obecnie robi się z sequelami wielu innych produkcji.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: