Najbardziej zapomniany klasyk polskiego rapu

Słowa z tytułu dzisiejszego postu mogą się wydawać mocne, ale ja istotnie takie właśnie mam zdanie o prezentowanych dziś artystach. O Smarkim pamięta praktycznie każdy, o Eisa pyta się regularnie co jakiś czas, nawet takie tytuły jak EP "Noc" Gresa i Snatcha ktoś przypomina co kilka miesięcy na Facebooku. A o szalonym polskim zespole rapowym ciągle mówi się mało. Poczułem się tym samym zobowiązany wręcz, by parę słów o tym prawdziwym klasyku rodzimej sceny co nieco napisać.

Afro Kolektyw to grupka facetów, którzy byli (a bardzo prawdopodobnie, że i do dziś są) jedynym polskim zespołem grającym dobry rap z żywymi instrumentami. To wyróżniało ich już podczas debiutu w roku 2001, a i potem żadnej konkurencji na rynku nie mieli. Jeśli więc doszukiwać się również najbardziej oryginalnych artystów rodzimej sceny rapowej, to i w tym przypadku można by wspomnieć właśnie o Afro Kolektywie.

Jednak nie sama warstwa instrumentalna wyróżniała tę ekipę. Równie ważnym elementem całości okazał się frontman zespołu, Afrojax. Do dziś można go spokojnie uznać za ścisłe top polskich tekściarzy rapowych. Świetne anegdoty, życiowe przemyślenia, ciekawe historie - a to dodatkowo podane w formule czysto humorystycznej. I to takiej, że aż słuchaczowi od czasu do czasu pojawia się na twarzy uśmiech.

Wspomniany debiut z 2001 zdaje się być zresztą ciągle ulubionym tworem fanów zespołu. "Płyta pilśniowa", bo tak został tamten krążek zatytułowany, znalazła sobie zagorzałych zwolenników, choć jego promocja w ówczesnych czasach była praktycznie zerowa. Oczywiście materiał ten nie jest do końca przystosowany do dzisiejszych standardów, aczkolwiek - moim zdaniem - zdecydowanie broni się wymienionymi wcześniej atutami Afro Kolektywu. Trudno z tego wysokiej jakości krążka wybrać najlepsze hity, na sam początek polecam jednak sprawdzenie chociażby "Seksualnej czekolady" czy "Czytaj z ruchu moich ust".

Afro Kolektyw wypuścił potem jeszcze dwie płyty utrzymane w klimatach organicznego rapu. W roku 2006 na rynku pojawiło się "Czarno widzę", udowadniające, że "Płyta pilśniowa" była mimo wszystko swego rodzaju "demówką". Nowy krążek Afrojaxa i ekipy zwyczajnie brzmiał lepiej i bardziej profesjonalnie. To pokazywał zresztą również i klip nagrany do utworu "Gramy dalej".

Na kolejne wydawnictwo fani zespołu musieli czekać już mniej. Dwa lata po "Czarno widzę" na rynek wypuszczone zostało "Połącz kropki". Z jednej strony była to godna kontynuacja dotychczasowej twórczości Kolektywu, z drugiej zaś - jak się zdaje - powolne próby przejścia w kierunku, który zespół obrał później. Pojawiło się trochę więcej podśpiewywania, chociażby w singlowym "Przepraszam". Nikt nie chyba nie spodziewał się jednak, że ostatecznie Afro dość mocno zmieni się pod względem gatunkowym.

Oto bowiem w roku 2012 na sklepowych półkach pojawiły się "Piosenki po polsku". I tu już sam tytuł, podkreślający słowo "piosenki", zapowiadał dość drastyczną zmianę w podejściu Afro do muzyki. Co też istotnie się ostatecznie stało, gdyż nagle z praktycznie jedynego zespołu praktykującego rap na żywych instrumentach, Kolektyw zmienił się w band grający utwory na pograniczu indie rocka i indie popu. I choć singiel "Wiąże sobą krawat" trochę to jeszcze ukrywał, tak takie "Czasem pada śnieg w styczniu" wskazało już konkretniej, jak brzmi odmieniony Afrojax z ekipą.

Podniosło się oczywiście w tym miejscu wiele głosów krytykujących zmianę muzyczną Afro Kolektywu. Czy słusznie? Według mnie - zdecydowanie nie. Oto bowiem chłopaki z wyjątkowego zespołu rapowego, stali się właściwie równie wyjątkowym zespołem indie. Bo przyznać trzeba, że drugiego takiego podejścia do rocka na polskim poletku nie ma.

Afro zmienił się bowiem może i instrumentalnie, ale tekstowo wciąż jest to w wielu miejscach ten sam, stary, dobry Afrojax. Przystosowany bardziej do mainstreamowego odbiory, pewnie, ale - moim zdaniem - bardziej nawet wpadający w ucho niż starsze dokonania Kolektywu. Sam więc z nieukrywaną radością chwalę się, iż "Piosenki po polsku" godnie prezentują się na mojej płytowej kupce.

Jednocześnie jednak smucę się. Smucę się tym, iż mimo wszystko nie udało się chłopakom dotrzeć do prawdziwie mainstreamowego światka. Trochę ich kawałków w radiu pograli, pewnie, ale to ciągle nie jest zasięg, jaki im się należy. Może to zbyt wesoła muzyka jak na polskie standardy? To całkiem prawdopodobne, gdy rockowo górują u nas tak nudne i smutne kapele jak Happysad czy Coma.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

4 komentarze:

  1. Eeee...a B.O.K to niby na czym grają?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. B.O.K to łączenie standardowej produkcji muzycznej z żywymi instrumentami, daleko jednak temu do opierania się wyłącznie na tych ostatnich.

      Usuń
  2. A jak wygląda sytuacja z Sekaku? Nigdy nie sprawdzałem dokładnie ich twórczości, ale wydawało mi się że też grają żywymi instrumentami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się właśnie zastanawiałem, czy ktoś o Sekaku w komentarzach wspomni :)
      Fajna sprawa też, ale moim zdaniem można to obecnie - niestety - traktować raczej jako ciekawostkę. Niestety, bo gdyby przetrwali dłużej i efektywniej, ich twórczość dziś mogłaby być z podobnym sentymentem co Afro wspominana.

      Usuń