Szlachta z siodła wysadzona

Kojarzycie sprawę Morskiego Oka, wałkowaną w ciągu ostatnich tygodni przez media? W tamtejszych okolicach zmarł niedawno koń, który był wykorzystywany do wwożenia turystów na górski szczyt. Jak podali lekarze po zbadaniu zwłok - zwierzę zmarło z przemęczenia. I to właśnie dało od razu ludziom (nie tylko internautom, ale i osobom wypowiadającym się w telewizji) pretekst do opowiadania głupot.

To znaczy - wyjaśnijmy już sobie to na początku - to rzeczywiście źle, gdy zwierzę traktowane jest niedbale i umiera z przemęczenia. Daleko mi do uwag najbardziej zagorzałych maniaków fauny, którzy najchętniej zapewne w ogóle zabroniliby wykorzystywania ich do pracy i skupili się na głaskaniu oraz tuleniu swych super stworzonek. Mimo tego, problem nadmiernej eksploatacji zwierząt dostrzec potrafię i jak zwykle smutno mi, że został on zauważony dopiero po fakcie.

W tym przypadku chodzi mi bowiem nie o sam problem zwierzęcy, ale narzekanie ludzi na... ludzi. Bo i takie głosy liczne się pojawiły. Oto "mądre głowy" zaczęły głosić uwagi, że problemem są sami korzystający z konnych zaprzęgów. Były słowa trochę bardziej powściągliwe, były i takie, do których świetnie wpasowałoby się splunięcie na drugą osobę i obsmarowanie ją jadem od góry do dołu.

"Bo jak to tak można w górach jeździć z zaprzęgu, a nie samemu wchodzić na szczyt?!". Tego typu komentarzy pojawiło się w sieci ostatnimi czasy miliard+1. Od razu pojawiały się historie zapalonych górołamaczy, którzy to co roku wybierają się na coraz trudniejsze szlaki i zdobywają kolejne szczyty. Opowiadają o tym, jak zarazili taką zajawką swoje pięcioletnie dzieciaki.

Jednego jednak zrozumieć nie mogą - że komuś może się to nie podobać. W telewizji zobaczyłem krótką wypowiedź mężczyzny siedzącego w dorożce w okolicach Morskiego Oka, zapytanego agresywnie przez dziennikarkę: "a dlaczego Pan nie wejdzie na nogach?". Brakowało tylko dopowiedzenia: "jak NORMALNY CZŁOWIEK". Facet zaskoczony zaczął się tłumaczyć, że chodzi już cały dzień, kondycja nie taka, nogi bolą.

A tu nawet nie w tych rzeczach tkwi sedno. Odłóżmy na bok problem zmęczenia czy bolących nóg. Bo ktoś zwyczajnie może NIE CHCIEĆ wchodzić na górę na piechotę. I zaraz się znajdzie jakiś spryciula, który rzeknie: "no to po co on pojechał w góry?". Ja więc spytam: "a co Cię to, do cholery, w ogóle obchodzi?".

Nieważne, że ktoś pojedzie tam po prostu pooglądać krajobrazy, odetchnąć tamtejszym powietrzem czy nawet i zjeść oscypka. Jeśli nie chce chodzić po górach, a ma szansę dostać się na szczyt innym sposobem i ma pragnienie z takiej opcji skorzystać, to nikt nie może mu tego zabronić. Mógłbym rzec: "deal with it", ale dobrze wiem, że i tak codziennie pojawi się jakiś turysta w skarpetach i sandałach z nienawiścią patrzący na ludzi w konnym zaprzęgu. I nie będzie mu chodziło wcale o zdrowie zwierząt, tylko o to, by mieć z kogo się ponabijać i poczuć się lepszym od niego. Że bez powodu i konkretnego argumentu? Oj tam, oj tam.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

3 komentarze:

  1. Kocham ten post, kocham tego bloga, kocham Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh, ale przecież w góry np. na takie Morskie Oko się idzie. A oddychać świeżym powietrzem można niżej, nie trzeba wjeżdżać na górę.
    Problemem nie są jednak, moim zdaniem, osoby które korzystają z takiej opcji (nie mówię jednak, że są bez winy) ale osoby które zaprzegają te konie i zmuszają do niewiarygodnego wysiłku. Podejrzewam, że gdyby nie oni to żadnemu turyście w górach nie przyszło by to do głowy i albo grzecznie zostali by w hotelu, albo zapieprzali sami po szlaku....Taka jest moja opinia.
    Pozdrawaiam ;*

    OdpowiedzUsuń