Szef

Lubię filmy o jedzeniu. Lubię także programy telewizyjne, dokumenty, gry czy książki o tej tematyce. Lubię je, bo uwielbiam jeść dobre rzeczy. Takie, których sam widok przyprawia o cieknięcie śliny. Jednocześnie tego typu produkcje są dla mnie dobre, bo zawsze są one dobrym motywatorem do kupienia jakiejś smacznej przekąski na czas seansu. Jak się bowiem nie zrobić głodnym, gdy na ekranie pojawia się tyle pyszności?

Lubię także filmy pozytywne. Takie, podczas których oglądania człowiek uśmiecha się niekoniecznie z żartów tam padających, ale samej atmosfery czy pewnego przesłania takiego tworu. A po zakończonym seansie pierwsze, co chce zrobić, to polecić ten film i powiedzieć kumplom: "słuchaj, musisz to obejrzeć, od razu poprawi Ci się humor!".

Co jest więc dobre w pachnącej jeszcze świeżością premierze kinowej, "Szefie"? To, że łączy ona oba te elementy. Czyli, po pierwsze, na ekranie przez cały film pojawia się mnóstwo apetycznego jedzenie, po drugie zaś, człowiek ostatecznie wychodzi z seansu uśmiechnięty od ucha do ucha i napełniony pozytywną energią.


"Szef" opowiada historię Carla Caspera (w tej roli Jon Favreu, będący także reżyserem oraz scenarzystą!), głównodowodzącego renomowanej restauracji. W wyniku konfrontacji z blogerem kulinarnym, recenzującym wszelakie knajpki w mieście (to nie byłem ja, przysięgam!), traci on jednak swą posadę. Ostatnią deską ratunku okazuje się rzecz początkowo przez Carla wyśmiewana - własny food truck, czyli furgonetka z jedzeniem.

Jest to tym samym film o prawdziwej pasji do czegoś, co kocha się od dawna - w tym przypadku gotowania. Pojawiają się tu jednak również inne wątki. Jest sporo o miłości, ojcostwie i przyjaźni. Wszystko to natomiast ostatecznie tworzy fenomenalną atmosferę, dającą mocnego, pozytywnego kopa. Choć dużo tu śmiesznych momentów, nie jest to jakaś totalna komedia, która torpeduje człeka tonami żartów. Więcej jest tu właśnie tej pozytywnej energii, namawiającej do działania.

Mi w "Szefie" gra właściwie wszystko. Całość wciąga, nie nuży, jest ta pozytywna otoczka, jest też mimo wszystko trochę gagów, które potrafią rozbawić. No i jest również bardzo fajne nawiązanie do jednej z najważniejszych rzeczy współczesnego świata - portali społecznościowych. Motyw Twittera (przede wszystkim), Facebooka czy Vine wykorzystano tu naprawdę świetnie i to z dwóch perspektyw - takiej bliższej widowni młodszej, jak i takiej, z którą utożsamiać się mogą "stare pryki".

Szedłem na ten film trochę na zasadzie "nic innego nie ma, a fajnie byłoby znów mieć na blogu recenzję jakiejś premiery". Ale teraz nie żałuję, że trafił się on w takim trochę okresie kinowej posuchy. Kto wie - może w czasie natłoku wielkich premier nie obejrzałbym go w ogóle? Tak natomiast spędziłem naprawdę przyjemne dwie godziny, których pewnie przez długi czas nie zapomnę. Totalnie przyjemny film - polecam!

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry film, pełen pozytywu. Dużo się uśmiechałem, czasem nawet miałem okazję do śmiechu. Do tego bardzo dobrze dobrana muzyka.

    OdpowiedzUsuń