The Walk - lęk wysokości w kinie


Czy można zrobić dobry film o przechodzeniu po linie pomiędzy wieżami World Trade Center? Tak - udowadniał "Man on Wire" z roku 2008. Produkcja ta spotkała się z ogromem pozytywnych komentarzy i recenzji, zgarniając przy okazji Oscara za najlepszy dokument pełnometrażowy i sporo innych nagród. Mimo tego - dokument rządzi się swoimi pewnymi konkretnymi prawami. A jak taka opowieść wypadłaby w "normalnym" filmie fabularnym? Na to również mamy już odpowiedź.

"The Walk" miało zapewniony start, o jakim wiele dzieł mogłoby sobie pomarzyć, gdyby tylko marzyć mogło. Trudno bowiem nie czekać z pewnego rodzaju ekscytacją na film, za którym stoją dwie ważne postaci kinowego światka. Po pierwsze - Robert Zemeckis, reżyser takich przełomowych filmów jak "Powrót do przyszłości" czy "Forrest Gump". Po drugie - Joseph Gordon-Levitt, jeden z najciekawszych aktorów, jakich ostatnio powitało kino, znany między innymi z uwielbianego przez tłumy "500 Days of Summer".

Owszem - "The Walk" opowiada historię przejścia po linie między budynkami World Trade Center. Co trzeba zaznaczyć, jeśli jeszcze tego nie wiecie - historię prawdziwą. W 1974 roku, jeszcze przed oddaniem do użytku całego WTC, Philippe Petit, francuski akrobata, dokonał tego niebywałego czynu. Nielegalnie, choć brawa biły mu tłumy zgromadzone pod słynnymi budynkami.

Prawdziwy Philippe Petit w akcji.
Film Zemeckisa trwa ponad dwie godziny, nie mogło być więc mowy o tym, by zawierał on jedynie słynne przejście po linie. Cała historia zaczyna się więc jeszcze w czasie, gdy Petit (w tej roli Gordon-Levitt) zajmował się zabawieniem przechodniów na ulicach Paryża. Żongluje, jeździ na monocyklu, udaje mima. Jego największa życiowa pasja to jednak zdecydowanie chodzenie po linie. Wyżej lub niżej ziemi. Pomiędzy drzewami, lampami ulicznymi, budynkami. Pewnego dnia, gdy bohater natrafia w gazecie na informację o powstawaniu World Trade Center, największych budynków na świecie, dosłownie zakochuje się w idei performance'u, który miałby trafić na karty historii.

Rozliczmy się z tym filmem szybko - spodziewałem się po nim czegoś lepszego. To tak krótko, najbardziej zwięźle jak potrafię. Dlaczego jednak tak sądzę?

Po pierwsze - filmowy Philippe Petit jest wkurzający. Nie z powodu swojego nadmiernego optymizmu, pasji czy czegokolwiek tego rodzaju. Problem tkwi w tym, że jego filmowa adaptacja to do bólu przerysowany obraz typowego Francuza. Roztrzepany, w charakterystycznych ciuchach, niczym wycięty z zabawnych bajek o paryskich kuglarzach. Czasem szczerze się zastanawiałem, czy aby ktoś nie postanowił z "The Walk" zrobić czegoś w rodzaju karykatury, parodii. Gordon-Levitt, wymawiający wszystko z niesamowicie przerysowanym, francuskim akcentem, tylko potęguje ten absurd.

Poza tym - "The Walk" jest niesamowicie naiwne. I to nie zawsze w ten przyjemny, optymistyczny sposób. Całość od czasu do czasu przypomina wręcz taki typowy film familijny, którego spodziewamy się w niedzielne samo południe na Polsacie. Są tu jakieś niby dojrzałe metafory, rozmyślania nad życiem, ale brzmią one niczym zdania wyrwane z prozy Paolo Coelho albo wręcz "Zmierzchu". Zemeckis chyba zapomniał, że po linie w jego nowym filmie przechodzi Philippe Petit, a nie Forest Gump. 


Ale nie mam też zamiaru przesadnie znęcać się nad tym filmem. Bo mimo wszystko przynosi on sporo radochy i duża dawkę emocji. Pierwsza połowa "The Walk" jest co najwyżej średnia, a wymienione powyżej wady rzucają się dość mocno w oczy. Jednak druga część filmu jest już o niebo lepsza.

Wyobraźcie sobie połączenie komedii, czegoś, co można by nazwać "soft dramatem", a także... filmu szpiegowskiego. Taka właśnie jest druga połowa "The Walk". Włamywanie się do WTC jest niczym kolejna część "Mission Impossible", a przygrywająca w tle muzyka tylko to potwierdza. Przechodzenie po linie to z kolei zdecydowanie najlepsza część filmu, trwająca sama w sobie kilkanaście minut. Emocji przy tym jest co niemiara, a ludzie na sali kinowej naprawdę potrafią zakrzyknąć ze strachu przed upadkiem głównego bohatera. Dłonie pocą się, jakbyśmy to my byli na miejscu Petita.

Zdecydowanie największą frajdę z "The Walk" przyniesie oglądanie go w kinach IMAX. To nie jest "Avatar" ani żaden inny efekciarski blockbuster, a mimo tego twór Zemeckisa wykorzystuje 3D jak mało który film. Oczywiście, jest tu sporo klasycznych, mało efektownych scen, w których trójwymiaru mogłoby równie dobrze nie być, ale nie wyobrażam sobie oglądać kulminacyjnego momentu "The Walk" w standardowym formacie. Jeśli dawno Wasz lęk wysokości nie dawał o sobie znać - ten film zdecydowanie wyciągnie go z odmętów Waszego mózgu.

Naiwny, trochę głupkowaty, przesadnie przerysowany - taki z jednej strony jest "The Walk". Emocjonujący, trzymający w napięciu, całkiem zabawny - taki jest z drugiej. Werdykt jest więc wyjątkowo niejednoznaczny. Z jednej strony - na film ten iść warto; z drugiej - ominięcie go nie będzie w żaden sposób grzechem. Jeśli jednak macie w mieście IMAX-a, szala zdecydowanie przechyla się na stronę "OBEJRZEĆ!". W innym wypadku - po prostu można. Zawiedzeni raczej nie będziecie, ale nie spodziewajcie się też kina, które Was zbawi.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

1 komentarz:

  1. Jak tylko widzę takie chodzenie po linie to od razu dostaję gęsiej skórki i zamykam oczy ;p

    OdpowiedzUsuń