Ryba po hipstersku


"Rap dla hipsterów" - mówi się o twórczości Taco Hemingwaya. I, odrzucając wszelkie negatywne konotacje tego powiedzenia, jest w nim pewna szczypta racji. Bo Taco jest takim typem, którego ani trochę nie wyobrażamy sobie grającego ze słuchawek dresów pod blokiem czy śmiesznych nastolatków w full capach. Do ubrania słów w muzykę wykorzystano tu rap, ale daleko temu do typowego hip-hopu - czy to tego sprzed lat, czy też tego uwspółcześnionego.

Nie o Taco dziś jednak będzie, a o człowieku, którego twórczość działa na podobnej zasadzie. Niby to rap, ale zdecydowanie inny i wyjątkowy na polskiej scenie. Trafił do gustów słuchaczy nie sięgających zwykle po hip-hop, tylko wtedy nie mówiło się jeszcze na nich "hipsterzy". Na skraju rapu i muzyki alternatywnej - tam właśnie znajdziemy Fisza. Wraz z jego bratem, Emade, oczywiście.

Nie będzie tu jednak o ostatnich poczynaniach braci Waglewskich, którzy na płycie "Mamut" wpisali się we wszelkie modne ostatnio muzycznie nurty, wchodząc w klimaty coraz bardziej przypominające delikatną elektronikę i indie pop. Zamiast tego - cofnijmy się trochę w czasie. Tam bowiem znajdziemy trzy projekty Fisza i Emade, które bywają nieznanymi nie tylko przez młodszych słuchaczy, ale czasem nawet i tych starszych, i bardziej doświadczonych.


Zacznijmy jednak od najbardziej popularnego projektu z całej trójki. "F3", bo o nim mowa, to album z roku 2002 (czyli sprzed 13 lat!), który dla mnie ciągle jest najlepszym, jaki wydali utalentowani bracia. Tak, tak, wiem, że wielu kocha "Heavi metal", a jeszcze inni ubóstwiają najstarsze i najbardziej rapowe płyty Fisza. Ale ja staję im na przekór, wybierając album bodajże najbardziej alternatywny w całym dorobku Waglewskich.

Jak tu jest? Minimalistycznie - to na pewno. Zahaczające o jazz czy ambient podkłady od Emade (oraz muzyków Tworzywa Sztucznego) potrafią zapaść w pamięć co do jednej nuty i wprowadzić w wyjątkowy, senny klimat. A Fisz? Cóż - to na "F3" wyszedł on z roli bardziej typowego rapera, zmieniając hip-hopowe rzucanie wersów na kompozycje rodem ze swawolnych piosenek. Powtarzane zdania, rzucane ciągle pojedyncze hasła i to charakterystyczne mówienie o wszystkim w bardzo prosty sposób. Wielu muzyków potrafiłoby zrobić z takich "Sznurowadeł" track, który liczni dojrzali słuchacze by wyśmiewali. Fisz nie daje ku temu powodów, ubierając słowa czasem wręcz w idealne kompozycje.


Drugi projekt, o którym chciałbym wspomnieć? "Fru!", czyli kolaboracja z Fisza tym razem nie z Emade, a innym istotnym producentem polskiej sceny - Enveem. To jeszcze bardziej eksperymentalny i nietypowy album niż "F3", który zdecydowanie nie każdemu musi się spodobać. Tak się jednak zdarzyło, że w pewnym momencie życia ewidentnie trafił on w moje gusta. Różnorodny, trochę "dziwny" i posiadający chyba jedno z najlepszych otwarć albumów w historii polskiej muzyki. Tak, aż tak lubię "Idzie miłość".


Co na koniec? Projekt, któremu początkowo miał być poświęcony zupełnie oddzielny wpis. Dla wielu zaskakujący i niepasujący do reszty twórczości Fisza i Emade. Brudny, wręcz garażowy, z pazurem, jakiego brakowało mi trochę na polskiej scenie muzycznej. Taki właśnie jest Kim Nowak.

Rockowy projekt Waglewskich jest "rockowy" w starym stylu. Szalonym, rock'n'rollowym, zalewanym wódą i fajami. I to dosłownie - do dziś pamiętam widok ekipy zespołu na bakstejdżu po koncercie, siedzących przy butelkach czystej i w oparach papierosowego dymu. Tu nie ma głaskania gitary, a szarpanie strun. Tu nie ma delikatnego pukania w bębny, a dosłowne walenie w perkusję. A wszystko nagrane i przypalone efektami w taki sposób, by muzyka brzmiała jak w klubach, gdy grywał Jimi Hendrix i reszta rock'n'rollowej ferajny.


Druga płyta spod szyldu Kim Nowak, "Wilk", jest spokojniejsza i (moim zdaniem) trochę słabsza od ich pierwszego albumu, zatytułowanego po prostu "Kim Nowak". Tracki z roku 2012 jednak i tak dają radę wystarczająco mocno, by chciałoby się więcej. Jeśli nawet nie nowości muzycznych, to chociaż kolejnej rockowej trasy od Fisza i Emade. Do dziś pamiętam koncert Kim Nowak po premierze ich płyty i energię na nim. To cholerstwo o wiele bardziej efektowne koncertowo niż obecne wyczyny Waglewskich. Do KM to ja mogę pogować nawet sam ze sobą, obijając się o cztery ściany.

Na sam koniec, warto oczywiście zaznaczyć, że te trzy projekty nie są jedynymi z tych bardziej nietypowych, jakie wyszły spod ręki Fisza i Emade. Są przecież jeszcze ich płyty z ojcem, jest też zapomniana już chyba przez wszystkich Bassisters Orchestra. Dyskografia braci Waglewskich to naprawdę obszerna rzecz, którą trzeba po prostu dokładnie zbadać samemu. Od początku do końca, po kilka razy. Dopiero wtedy można wybrać swoich ulubieńców i stwierdzić, czy rzeczywiście chłopaki idą obecnie w dobrą stronę.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: