Młodość


Czytając gdzieś w sieci dyskusję na temat "Młodości", natknąłem się na komentarz brzmiący mniej więcej tak: "przecież ten film to przemyślenia na poziomie nastolatka!". Ale może właśnie o to chodziło? By pokazać, że myślenie starszych ludzi jest swoistym powrotem do tego, co o życiu myślało się za czasów tytułowej młodości?

"Youth" to prawdopodobnie jeden z filmów najbardziej wyczekiwanych w tym roku przez fanów ambitnego kina. Ostatni hit jego reżysera, "Wielkie piękno", przyciągnął bowiem przed ekrany całą rzeszę ludzi, którzy automatycznie stawali się wielbicielami twórczości Paolo Sorrentino. Włoski twórca ponownie zawiązuje romans z opowieścią o starszym człowieku i tęsknocie za młodością, tym razem stawiając jednak na twór anglojęzyczny.

80-letni "kompozytor i dyrygent na emeryturze", Fred Ballinger, wypoczywa w pięknym, luksusowym ośrodku. Towarzyszy mu wieloletni przyjaciel, filmowiec Mick, a poza nim przez hotel przepływa cała masa mniej lub bardziej ważnych ludzi. Historia pokazana na ekranie zaczyna się od zdarzenia, które nakręci tę opowieść jak zegarmistrz. Do Ballingera przybywa bowiem wysłannik Królowej Elżbiety, pragnący namówić artystę na jeszcze jeden występ przed publicznością...


O czym jest ten film? O wspomnieniach dalekiej przeszłości, o próbach przypominania sobie najdawniejszych zdarzeń z życia podczas przechadzek w Alpach. O łączeniu przeszłości z teraźniejszością, o wyciąganiu wniosków i skutkach niezagojonych ran. O różnym spojrzeniu na to same zdarzenie różnych ludzi, o różnym życiowym doświadczeniu. O miłości, młodości, starości i decyzjach "tu i teraz", które trafiają Cię nawet, gdy masz 80 lat.

Powiedzieć, że wiele rzeczy stoi tu na najwyższym poziomie, to powiedzieć mało. Jest parę świetnych ujęć, które mogą być uznane za przykłady najlepszych dzieł operatorskich w kinie. Mamy idealnie dopasowany soundtrack, pędzący od mainstreamu po klasykę i kilka różnych kawałków Sun Kil Moona, który - tak swoją drogą - występuje w filmie we własnej osobie (o jego geniuszu poczytacie więcej TUTAJ). Wreszcie - jest i świetna obsada aktorska, łącząca gwiazdy pokroju Michaela Caine, Jane Fondy czy Rachel Weisz z młodymi talentami, jak Paul Dano.


Te rzeczy są jednak wyłącznie uzupełnieniem opowieści, która jest jedną z tych karzących po wyjściu z kina zatrzymać się na chwilę i przemyśleć sobie wszystko na spokojnie. Jasne, pojawia się tu parę oklepanych tematów, jak na przykład znienawidzenie swojej najpopularniejszej roli przez samego aktora ("Birdman" się kłania, chociażby), ale w wydaniu Sorrentino nabierają one nowej... młodości. Nowy film twórcy "Wielkiego piękna" jest jakby spisanym i wyreżyserowanym życiem. Po prostu. Śmiech, łzy, odwieczne patrzenie do tyłu.

Bo przecież często i my, dwudziestolatkowie, jesteśmy jak ci staruszkowie, którzy przed sobą widzą wyłącznie śmierć. Nie patrzymy w przód, a zawsze oglądamy się za siebie i wspominamy dawne dzieje, zamiast cieszyć się tym, co mamy teraz. I może to właśnie dlatego myślenie nastolatka i posiwiałego artysty nie muszą się wcale tak bardzo różnić?

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

1 komentarz:

  1. Powiem Ci, że zainteresowałeś mnie filmem i zobaczyłem pierwsze 5 minut, ale było średnie. Co innego zdjęcie w Twoim wpisie. Zdecydowanie godne pochwały ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń