Jak uczyłem się do matury?


Nie uczyłem się.

Oczywiście przesadzam, bo mimo wszystko aż tak szalony nie jestem i coś tam sobie powtórzyłem. Jednak z dzisiejszej perspektywy, cały mój wysiłek wrzucony w ostateczne przygotowanie do matury mógłbym określić liczbą zero. Dopiero teraz zrozumiałem, jak o wiele więcej mógłbym osiągnąć, gdybym wykrzesał z siebie choć odrobinę chęci.

Na podstawową matematykę zrobiłem pewnie ze dwa arkusze i to nawet nie w całości. Nie musiałem - wiedziałem, że zdam. Nie ze wspaniałym, przecudownym wynikiem, ale zdam bez problemu. Przygotowania do podstawowego polskiego skończyły się na pojedynczym przypomnieniu sobie lektur - i to też nie wszystkich. Moja pewność siebie była podobna do tej z matematyki. Angielski? Nie otworzyłem nawet strzępków notatek, bo to dla mnie tak naprawdę drugi język. Najwięcej z siebie wykrzesałem przy przygotowaniach do rozszerzonego WOS-u - przeczytałem raz repetytorium. Brawa dla mnie.

Takie podejście miałem zresztą przez całą swoją szkolną egzystencję. Na przedmioty, gdzie potrzeba było trochę "pomyślunku" i logicznego myślenia, nie uczyłem się w ogóle. Do testów z historii i teoretycznych z polskiego przygotowywałem się przez jednokrotne przeczytanie zadanych tematów. Najgorzej było z chemią i fizyką, bo niektóre rzeczy były dla mnie totalnie absurdalne i nie rozumiałem sensu ich uczenia się. Coś tam jednak przejrzałem i zaliczałem. 

Źródło: Flickr.com
Przyznaję - byłem jedną z tych osób, które zwyczajnie dużo uczyć się nie musiały. Pewne rzeczy po prostu wchodziły mi łatwiej do głowy niż innym. Zdarzały się osoby, zarzucające mi, gdy dostawałem dobre oceny, że pewnie ślęczałem nad materiałem przez cały tydzień. A mi naprawdę wystarczały czasem godzina czy dwie, by z czegoś dziwnego dostać tę tróję czy nawet czwórkę.

Z każdym kolejnym rokiem moje chęci do nauki się jednak coraz bardziej zmniejszały. W liceum zajmowałem się wszystkim, tylko nie "tym, czym powinienem". Prace domowe robiło się pięć minut przed lekcją, uczyło się tak, by uczyć się jak najmniej. A jednak ciągle dawałem radę i nie miałem z niczym problemów. Miałem więc głęboko w poważaniu naukę, testy, kartkówki - a wreszcie i maturę. Wszystko przelatywało obok mnie zaliczone niezłymi wynikami.

Mówią: "matura to tam nic - sesja, panie, to dopiero zobaczysz!". Prychałem z uśmieszkiem. A potem sesja mnie dopadła. 

Uniwersytet pojawił mi się przed twarzą, a ja spytałem go: "czy naprawdę mam to wszystko umieć?!". Milczenie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Czy moje podejście ze starych lat wystarczy? Po raz pierwszy nie byłem tego taki pewien - zacząłem się więc uczyć. Nie ciągle, nie regularnie przez cały semestr, zwykle łapiąc się czegoś na ostatnią chwilę. Ale jednak zacząłem się uczyć.


Teraz patrzę do tyłu i przychodzi mi na myśl jedna rzecz, której nigdy bym się po sobie nie spodziewał: "Majk, czemu się, do cholery, nie uczyłeś wcześniej?!". Teraz i tak nauka nie zabiera mi tak dużo czasu, bo zwyczajnie mam wiele innych obowiązków, którym muszę podołać w ciągu całego dnia. A jednak na niektóre egzaminy czy kolokwia trzeba chociaż te parę(naście) godzin z życia sobie urwać. I wreszcie wyjść z sali z przekonaniem w myślach: "geez, ale mi dobrze poszło!".

Kiedyś wracałem o 15 czy 16 do domu i resztę dnia nie robiłem praktycznie nic. Okej - czasem grałem w gry. Poza tym jednak czytałem dużo, dużo mniej niż dziś, a filmy oglądałem okazyjnie. Nie prowadziłem bloga, nie miałem obowiązków, które mam dziś. Weźmy te gry i dajmy na to, że poświęcałem na nie dwie godziny dziennie. Co ja robiłem z resztą swojego dnia? Czemu nie wykorzystałem tego na cokolwiek pożytecznego?!

Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, gdzie bym teraz był, gdybym przeznaczał na naukę dawniej chociaż tyle czasu, co teraz. Skoro potrafię wkuć na czwórkę czy piątkę materiał obfitszy niż na niejedną maturę przez raptem parę wieczorów, to co byłoby, gdybym przerzucił te siły na moje dawne lata?

Źródło: Flickr.com
Weźmy jedną godzinę codziennie poświęconą na naukę. Gdy patrzę na to teraz - to byłoby dla dawnego mnie praktycznie nic. Wysiłek niesamowicie nikły, który uszczknąłby mi tak mało z mojego opieprzania się, że nawet bym pewnie tego nie poczuł. A jednak nawet wtedy o tym nie pomyślałem. Co by było, gdybym zrobił inaczej? Boję się myśleć, żeby nie popaść w żal nad sobą samym.

Dlatego, Drodzy Maturzyści i wszyscy nastolatkowie, którzy czytacie ten post - uczcie się. Brzmię jak znienawidzony przez Was nauczyciel, prawda? A jednak, mówię to z pełną premedytacją. Bo nie chodzi o kucie się, nie chodzi o odbieranie sobie radości z życia na rzecz ślęczenia nad podręcznikami 24/7. Ale znajdźcie chociaż tę godzinę dziennie, póki jesteście młodzi i w wielu przypadkach zwyczajnie nie macie większych obowiązków poza szkołą właśnie. Sześćdziesiąt minut nad książkami - a potem można ruszać w melanż.

Naprawdę - ta godzina dziennie poza internetem może zmienić Wasze życie w niesamowity sposób. Może zmienić Was z przeciętnych użytkownik Fejsbuka, ślęczących przed komputerem całymi wieczorami, w twórców i szefów takich Fejsbuków.

Im szybciej sobie to uświadomicie, tym lepiej dla Was.



A jak już zaczniesz się uczyć, sprawdź artykuły na MajkOnMajk, które Ci w tym pomogą: "5 błędów popełnianych podczas nauki" oraz serię wpisów "5 płyt do słuchania podczas czytania/nauki". A gdy w grę wchodzi zarywanie nocek przed egzaminem, dowiedz się dlaczego warto pić yerba mate.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Grafika na samej górze dzisiejszego postu powstała na bazie zdjęcia autorstwa Victora Hanacka.

10 komentarzy:

  1. Wiem co piszesz. Jestem na 4 roku prawa, ale ja również nigdy nie miałam problemu z nauką. W gimnazjum miałam nauczycieli, którzy uczyli z pasją i, gdy przychodziłam do domu, to nie musiałam uczyć się na nowo tematu, tylko poświęcałam 15 min na przeczytanie g o i to wszystko. Pamiętałam co do jednego słowa. Później było liceum i nauczyciele "byle szybko, byle jak przekazać materiał, na początek trochę darcia ryja na uczniów, trochę narzekania na "niską" pensję, że nie byli na wakacjach, bo nie mają wystarczająco dużo pieniędzy na wyjechanie na Bali, że mają mało wolnego, jacy oni są zapracowani, jaka ta praca jest niewdzięczna i jakoś 45 minut szybko zleci" i matura z matematyki była dla mnie pikusiem. Z polskiego miałam nauczycielkę, która traktowała nas, jak swoje dzieci i na każdym polskim była godzina wychowawcza, z języków wybrałam angielski, mimo że lepiej posługuję się niemieckim i hiszpańskim. Chciałam pójść na historię, ale moje liceum było jedną wielką porażką przez co musiałam chodzić na korki z wosu, historii, bo z tymi nauczycielami nie dało się nic uczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, no to rzeczywiście kiepsko. U mnie akurat w liceum problemów nie było - jak ktoś był słabszy, to nauczyciele mu pomagali. Ale jak widać zawsze można się z "bagna" wyrwać - w końcu sama piszesz, że jesteś na czwartym roku prawa, a to jednak jest jeden z najtrudniejszych kierunków studiów. Dlatego z mojej strony gratulację i trzymam kciuki za dalsze studiowanie! :)

      Usuń
  2. A ja uczyłam się zawsze - może dlatego, że nie traktowałam tego jako przymusu ani jakiegokolwiek ograniczenia mojej wolności. No i oprócz nauki miałam inne, absorbujące zajęcia, całą podstawówkę i gimnazjum trenowałam wyczynowo sporty walki. Dobre oceny - choć to idiotyczne - są elementem mojej tożsamości i chociaż każdy etap edukacji witałam z nastawieniem "teraz będzie trudniej, nie przejmuj się, jeśli spadniesz o ocenę niżej" w zasadzie nie spadałam. Raz miałam zagrożenie z matmy, które w końcu i tak zmieniło się w czwórkę. I cały czas zastanawiam się, kiedy w końcu szkoła, czy w ogóle edukacja stanie się dla mnie wymagająca. Bo nie jest. Bez ani jednej zarwanej nocy, ani jednej godziny korepetycji, ani jednego problemu nie do przeskoczenia, liceum skończyłam ze średnią 4,71 (tak niewiele do paska!), tytułem finalistki i wstępem wolnym na wymarzone studia. Maturo - bring it on! Z braku laku robię codziennie jeden arkusz z każdego rozszerzanego przeze mnie przedmiotu, poza angielskim i wynika wyłącznie z mojego chcenia, bo już nic nie muszę. Więc trochę czekam na studia, bo może będzie to w końcu jakieś wyzwanie. Dobra, wygadałam się, wracam do biochemii. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to gratuluję wytrwałości! Mi z tą nauką było nie po drodze, ale to chyba dlatego, że dobre oceny przychodziło mi na luzie bez niej. I zauważyłem, że chyba studia jednak dla każdego są jakimś wyzwaniem, a jak ktoś ma podejście, iż na pewno wszystko pójdzie jak po maśle, to... zwyczajnie odpada po semestrze czy dwóch. Także trzymam kciuki za Ciebie od poniedziałku i powodzenia później na studiach! :D

      Usuń
  3. Ja mam maturę od poniedziałku i dopiero teraz żałuje że wcześniej nie wziąłem się do powtórzeń, teraz siedzę całe noce i obawiam się że nie zdążę wszystkiego powtórzyć. geez.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli zależy Ci tylko na zdaniu podstawy - to załatwisz bez problemu. Jeśli jednak w grę wchodzą jakieś trudniejsze fakultety... cóż, wtedy może być trochę trudno z ogarnięciem naprawdę niezłych wyników.

      Usuń
  4. Ja do matury to tylko z matmy korki i ni chuja nic więcej no może arkuszy trochi. Tak to na wyjebaniu i po szczurku na angielski rozszerzony i 85 proc było i zajebiście i nawet niemiecki dodatkowo podstawa na 50 coś procencików bez ni chuja nauki żadnej na lekcjach nawet prawie i jebać. Więc matury się kurwa nie bać nie trzeba chyba że się idiotą jest ale to chuj już. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mądrze napisane. Zgadzam się w 100%. Także pozdrawiam.

      Usuń
    2. A to akurat prawda, żeby nie zdać matury trzeba być chyba po prostu idiotą. Ten materiał się wałkuje od tylu lat, że podstaw nie zdać się po prostu nie da.

      Usuń
  5. A i jeszcze jedna sprawa, matemaks jest królem objaśniania matmy jak lew jest królem dżungli :D

    OdpowiedzUsuń