Koncert roku, o którym nie masz pojęcia


To nie jest mój koncert roku. To nie jest koncert roku dla większości Polaków albo nawet i ich pięciu procent. Są jednak tacy, którzy wyczekują na niego jak na żadne inne show w życiu. Takie wydarzenie może się nie powtórzyć w naszym nadwiślańskim kraju. Są gotowi wydać pieniądze na Open'era, by zobaczyć tylko tego jednego kolesia - D'Angelo.

Jeśli nie wiesz, kto to taki - spokojnie. Do niedawna spora część obecnych fanów tego artysty nie znała choćby jednego jego kawałka. I wcale nie jest im się tak trudno dziwić. Dlaczego? Jak to możliwe, że nie zaznali oni wcześniej geniuszu Michaela Archera? Cóż - by poznać odpowiedź na to pytanie, musimy przenieść się na chwilę do przeszłości.

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Archer zaczyna tworzyć muzykę na poważnie. Debiutuje w roku 1995 płytą "Brown Sugar", powszechnie uznawaną za jeden z najważniejszych albumów, które pozwoliły na przebicie się neo soulu do muzycznego mainstreamu. D'Angelo trzymał pieczę nad praktycznie każdym aspektem swojego albumu - pisał teksty, był trzonem ekipy produkującej muzykę, no i wreszcie - zaszczycał nas swoim wyjątkowym głosem.


Kolejny krążek nowego gwiazdora czarnej muzyki pojawia się dopiero prawie pięć lat po debiucie. "Voodoo", bo tak nazwał swój drugi krążek Archer, okazał się o wiele większym hitem od swego poprzednika. Docenili go nie tylko recenzenci, ale i słuchacze, którzy rzucili się do sklepów po własne "fizyki", dzięki czemu w pierwszym tygodniu po premierze albumu, sprzedało się jego 320 tysięcy egzemplarzy. "Voodoo" wylądowało w praktycznie każdym istotniejszym podsumowaniu muzycznym roku, a w 2003 roku magazyn "Rolling Stone" umieścił go na swojej liście pięciuset najlepszych płyt w historii muzyki.


Nawet jednak jeśli fani D'Angelo uznali przerwę między wydaniem "Brown Sugar" a jego następcą za zbyt długą, trudno porównywać to do tego, co działo się potem. Lata bowiem mijały i mijały, a zapowiadanej wielokrotnie, trzeciej płyty Archera ciągle nie było. Gdy weszliśmy w czas "2010s", mało kto już chyba wierzył w to, że świat doczeka się jeszcze jednego neo soulowego dzieła od swojego ulubieńca. Sytuacja jak z Dre i jego "Detoxem", prawda?

A jednak - tym razem wszystko miało skończyć się inaczej. D'Angelo poszedł drogą, którą dziś najwięksi amerykańskiej branży muzycznej wybierają coraz częściej - wypuścił swój album z zaskoczenia. Dwunastego grudnia ubiegłego roku w sieci pojawił się krótki teaser muzycznych nowości od Archera, dwa dni potem z nieba runęła na słuchaczy studyjna wersja kawałka "Sugah Daddy", który artysta grywał już na swoich koncertach, by wreszcie, dzień później, wypuścić cały album przez cyfrową dystrybucję. I tak zstąpił na ziemski piedestał "Czarny Mesjasz".


Esencja twórczości D'Angelo, album dokładnie zaplanowany od początku do końca, oszlifowany diament. Po wydaniu "To Pimp A Butterfly" Kendricka Lamara (o którym pisałem TU) porównywano te albumy w wielu miejscach. I trudno się takim zagraniom dziwić, bo rzeczywiście te dwa krążki łączy sporo. Podobny klimat i miszmasz muzyczny, skupienie całej czarnej muzyki na jednej płycie, dalekie odbicie od współczesnych trendów.

Zresztą, te dwa albumy w jednym aspekcie są wręcz prawie identyczne - gdy piszę te słowa, "To Pimp A Butterfly" ma na Metacritic średnią ocen 96/100, a "Black Messiah" tylko o jeden punkt mniej. D'Angelo strasznie namieszał w podsumowaniach muzycznych ubiegłego roku i wielu musiało redagować swoje teksty, by zmieścić w nich ten genialny album, wydany w momencie, gdy nikt podobnego muzycznego uderzenia już się nie spodziewał. Odzew mainstreamowych słuchaczy nie był może tak mocny jak czternaście lat wcześniej, przy okazji wydania "Voodoo", ale krytycy praktycznie jednogłośnie uznali "Czarnego Mesjasza" za istne arcydzieło.


I jakimś cudem okazało się, że tę niesamowitą esencję czarnej muzyki będziemy mogli posłuchać w Polsce - na tegorocznym Open'erze, na głównej scenie. To prawdopodobnie najlepszy pokaz tego, że najważniejszy chyba festiwal w naszym kraju ciągle nie odcina się od swych offowych korzeni. Poza mainstreamowymi pieśniami z radia, pokroju Hoziera, Years & Years czy Toma Odella, usłyszymy tu też przez wielu zapomnianego, ale jednocześnie przez wielu dopiero co odkrytego, Michaela Archera.

Jeśli jakieś wydarzenie powinno Was namówić do uczestnictwa w tegorocznym Open'erze, to powinien to być właśnie koncert D'Angelo. Taka rzecz może się już w naszym kraju po prostu nie powtórzyć.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

2 komentarze:

  1. Raczej też nie powtórzy się już nigdy A$AP Rocky i Drake tego samego dnia. Szkoda tylko, że prawdopodobnie tego samego dnia będę bronić swoją pracę licencjacką, ale może jakimś cudem uda się tam jednak być :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego samego dnia pewnie nie, ale myślę, że mogą zagrać jeszcze w Polsce na luzie, Rocky już drugi raz będzie u nas. Zawsze można szybki lot wziąć po obronie i wbić prosto na koncert :D

      Usuń