Dzieci potrzebują przesłania

Dzieci potrzebują przesłania. Potrzebują opowieści, które podświadomie będą im zapisywały w pamięci zachowania i wartości, jakimi powinny się w życiu kierować. Czegoś podanego pod przykrywką lekkiej opowieści, ale jednak bijącego z niej, wychodzącego na wierzch, gdy jest to konieczne. Czegoś, co dorośli mogą uznać za zbyt oczywiste, nudne i "jak te dzieciaki w ogóle ten shit mogą oglądać?".


Zastanowiłem się ostatnio, co mi przyniosły animacje mego dzieciństwa. I stwierdziłem jednoznacznie - większość bajek mojego, jak i obecnego pokolenia, uczy przede wszystkim akceptacji innych ludzi, takimi jakimi są. Nieważne, czy ktoś jest grubym i śmierdzącym głupkiem, sztywną i siedzącą ciągle w kącie myszką, czy totalnym łamagą, niepotrafiącym nawet zawiązać sznurówek w butach.

Za każdą z takich osób stoi bowiem historia. Historia, która może rzucić zupełnie inne światło na to, dlaczego zachowuje się tak, jak się zachowuje, dlaczego stoi na uboczu i jest odtrącany przez innych. Jak prosto zbudować jest jakąś smutną legendę o kimś, obrzucić go łajnem, opluć. Na samym początku można wraz z animowanymi postaciami dołączyć do tego grona śmieszków, nabijających się z odludka. Ba - nawet lepiej, by bajka do tego prowokowała. Bo potem jeszcze mocniejsze może się okazać zderzenie z rzeczywistością i prawdziwą, dobrą i uczynną stronę tej wyśmiewanej postaci.

Co ciekawe, takie rzeczy, jak wpływ tych animacji, to przesłanie, które w sobie zawierają, odkrywa się dopiero wtedy, gdy jest się już dojrzalszym. W dzieciństwie to po prostu dość smutnawa historyjka z happy endem, niby wyłącznie coś, co może mieć miejsce jedynie na ekranie telewizora. Tak naprawdę jednak, gdzieś tam podświadomie to wszystko siedzi i podpowiada nam pewne rzeczy w potrzebnych chwilach.

Myślę, że zdecydowana większość z nas (jeśli nie wszyscy) mamy jakiś związek z czymś, co w języku angielskim "ładnie" ujęto jako "bullying". Trudno byłoby chyba się wyprzeć, iż zdarzyło się nam wyśmiać kogoś, spojrzeć na niego z pogardą. Ja sam przyznaję, że miałem okazję stać po tej złej stronie barykady. I pewnie, to zawsze był jakiś prymitywny śmiech, absurdalne czerpanie przyjemności z poniżania innych. Zdarzało mi się jednak, że po całej akcji stawałem sam przed sobą i byłem zdenerwowany. Bo zrobiłem coś, co kłóciło się z tym zachowaniem, jakie powinien nieść ze sobą prawdziwy bajkowy bohater - ktoś, kto zasługuje na pochwałę. 

Ale mogłem to wszystko jeszcze zmienić. Mogłem wziąć się w garść jak Chudy z "Toy Story", spojrzeć na świat i mojego własnego Buzza Astrala z innej perspektywy. W życiu jednak nie jest tak łatwo jak w bajkach. Tu pewna ewolucja w naszym zachowaniu nie następuje w ciągu dziewięćdziesięciu minut. Do tego potrzeba czasu, chęci i wreszcie dobrego nauczyciela, który wytłumaczy nam zasady bycia kimś dobrym. I tym nauczycielem są właśnie animacje.

Zauważcie, że praktycznie wszystkie większe animacje kumulują próbę wzruszenia widza dopiero na samym końcu seansu. Tu nie ma miejsca na płacz i współczucie w ciągu 89 minut filmu - dopiero w tych ostatnich sześćdziesięciu sekundach cała historia kondensuje się w ten sposób, by wycisnąć jak najwięcej łez z oczu oglądającego. I ten wzruszający (o wiele bardziej od wszelkich romansów!) happy end daje - moim zdaniem - zdecydowanie więcej niż ciągłe gadanie rodziców do dziecka, co też robi źle, w czym popełnia błędy. Bo suche kazania naprawdę mało co dadzą. O wiele lepsze jest po prostu puszczenie im jakiejś porządnej animacji zamiast kolejnego posiedzenia przed "Minecraftem".

Bo dzieciaki po prostu potrzebują przesłania.

PS Tekst zainspirowany został przez obejrzenie animacji "Ralph Demolka". Więcej na jej temat dowiecie się z mojej dzisiejszej audycji o grach wideo - Vice City FM.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

2 komentarze: