Knajping: V.G. Food, kumpir & burger

Gdy teraz przypomnę sobie siebie samego sprzed lat, nie mogę uwierzyć, że byłem tą samą osobą. Widzę ten kontrast w wielu różnych dziedzinach, w tym między innymi w... jedzeniu! Dawniej trzymałem się jak najdalej od różnych nietypowych, dziwnie wyglądających rzeczy i starałem się jeść tylko to, co znane i lubiane. Zagraniczna potrawa o nietypowej nazwie? Weźcie mi to sprzed oczu i dajcie mi frytki i kurczaka!

Teraz natomiast, gdy jem na mieście i mam na to trochę więcej czasu, staram się odwiedzać knajpy jak najbardziej nietypowe. Hasła "domowe jadło" czy "polskie jedzenie" mnie nie przekonują - tego miałem przez dotychczasowe życie pod dostatkiem. Gdy natomiast dowiaduję się o otwarciu jakiejś nietypowej knajpy z jedzeniem z drugiego końca globu, które w naszym kraju ciągle jest mało popularne - witam ją z otwartymi ramionami.

Ostatnio, zupełnie przypadkiem, natrafiłem na drodze między Teatrem Bagatelą a Placem Inwalidów na budkę z wielkimi, wypisanymi na boku literami "V.G. Food". Cóż to takiego? Początkowo myślałem, że to po prostu miejscówka z jedzeniem wegetariańskim - wiecie, to "V.G." jakoś tak mi zabrzmiało. Kiedyś postanowiłem jednak sprawdzić, co też kryje się w tej białej przyczepie i odkryłem prawdę, która mnie zaskoczyła - bezmięsnych rzeczy jest tam naprawdę mało.

Menu w V.G. Food składa się właściwie wyłącznie z dwóch pozycji, tytułowego "kumpir & burger". Czymże jest to pierwsze? Dla potrzymania Was w drobnym napięciu... najpierw opowiem o burgerach.

Fota via fanpage V.G. Food.
Z tymi natomiast trudno dziś zrobić coś naprawdę wyjątkowego. Słynne sieci fast-foodowe mają swój charakterystyczny smak, w podobną stronę idzie kilka bardziej unikalnych miejscówek, ale ciągle spora część oferowanych w miastach burgerów to po prostu serwowane w tych samych miejscach co kebab buły, smakujące bardzo podobnie, jeśli nie identycznie. V.G. Food udaje się na szczęście podejść do tematu trochę bardziej unikalnie.

Burgery w tej miejscówce smakują bowiem po prostu tak, jakbyśmy robili je na świeżo we własnym domu. Mięsu bliżej do wołowiny, jaką sami byśmy kupili w sklepie, a warzywa smakują jak ledwo co kupione w osiedlowym sklepie. Bułce też daleko do sztuczności i smakuje zwyczajnie jak pulchne pieczywo. 

To jednak powoduje, że całość początkowo może smakować trochę sucho. Sosy kumulują się i wsiąkają w burger dopiero po kilku gryzach, przed tym natomiast jemy coś, co smakuje zasadniczo jak mięcho w bułce. Nie jest niesmaczne - co to, to nie! Jest jednak w Krakowie parę miejscówek, gdzie burgery można dostać bardziej soczyste i wyrazistsze - a ja taką formę lubię bardziej od "domowych fast-foodów".

Jeśli jednak jesteście akurat gdzieś w pobliżu Placu Inwalidów - warto na burgera do V.G. Food skoczyć i go spróbować. Tym bardziej, że zachęca do tego cena: mała kanapka (wołowina 110g) kosztuje około dziesięciu złotych, duża (220g) to natomiast wydatek rzędu piętnastu peelenów. Rodzaje są różne - od burgerów klasycznych, po takie z kiełbasą krakowską. Brakowało mi natomiast cheeseburgera, bo dla mnie ser w tego typu kanapce to podstawa. Może to przez jego brak burger był dla mnie suchawy.

Bardziej przyciągającą do V.G. Food rzeczą jest jednak wspomniany już kumpir. Co to takiego? Wielki (naprawdę wielki!), pieczony ziemniak, przekrojony i wypełniony wybranym przez nas nadzieniem. Brzmi dziwnie? Sprawdźmy więc, czy warto tego w ogóle spróbować!


Po pierwsze - zdecydowanie można się tym najeść. Ja sam nie zdołałem do końca wepchać w siebie całej porcji, a burczenie w brzuchu ustąpiło na parę ładnych godzin. Napchać się można jednak wieloma rzeczami - jak jest więc ze smakiem tego cuda? Muszę przyznać, że trochę nietypowo... ale na pewno przyjemnie!

Ja sam wybrałem kumpir z kurczakiem, do którego dorzucane są jeszcze różne warzywa i sos. Co ważne - ten ostatni robiony jest od podstaw w V.G. Food, a nie jest po prostu sklepowym średniakiem. Wszystko jest naturalne, rozpływające się w ustach i wyraziste. Nawet, gdy wyjemy już całe nadzienie i pozostanie nam wyłącznie ziemniak, i on potrafi doprowadzić nas do kulinarnej radości. Nawet skórka jest całkiem niezła, chociaż, szczerze mówiąc, nie do końca jestem pewien, czy powinno się ją w ogóle jeść...

Cenowo jest przystępnie w równym stopniu, co w przypadku burgerów - a może nawet i bardziej. Cena jednego kumpiru waha się w okolicach od dziesięciu do piętnastu złotych, w zależności od nadzienia, jakie sobie wybierzemy. Tak jak wspomniałem - można się tym naprawdę najeść, więc jest to (moim zdaniem) naprawdę niezła oferta.

Jeśli więc macie okazję poszerzyć swoje horyzonty smakowe - wbijajcie pod budkę V.G. Food na Karmelickiej 43 w Krakowie. Na razie popularność tego miejsca jest dość mała, dlatego nie ma co bać się o kolejki i przesadnie długie czekanie na jedzenie. W moim przypadku przygotowanie całości i spałaszowanie jej trwało łącznie zwykle w okolicach 15-20 minut. 

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: