Raperzy czytają #89 - Erenes

Erenes, rocznik '85, raper i producent prosto z Piły. Nawijający i wydający płyty już od końcówki lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Członek dwóch większych ekip rapowych z jego miasta, Kolektyfu i MeHanizMu. W grudniu ubiegłego roku wydał swój najnowszy krążek, zatytułowany "Flowrider" - możecie go odsłuchać TUTAJ. Ale Erenes nie spoczywa na laurach i już teraz pracuje nad kolejnymi dłuższymi materiałami, nie tylko solowymi.

Dziś jednak artysta ten gości w osiemdziesiątym dziewiątym odcinku serii "Raperzy czytają". Co więc ma on do powiedzenia na temat książek?

Siemano! 

Zacznę od tego, że nigdy nie byłem molem książkowym. W podstawówce i liceum bardziej zajmował mnie melanż i inne rozrywki, przez co książki na mojej półce jedynie obrastały w kurz. Dziś, jak już znajdę chwilę na czytanie, sięgam chętnie po kryminały. Polecam Heather Graham lub Aghatę Christie, które mają na serio poryte głowy :) Pani Christie właściwie miała, bo od ładnych paru lat nie żyje...  Niemniej jednak, właśnie to porycie w ich powieściach kręci mnie najbardziej.

Nie o kryminałach jednak chciałem tu opowiedzieć, a o kilku głębszych pozycjach. Jak wspomniałem, czytam od święta, mimo to w moim życiu często pojawiał się ktoś, kto skutecznie wciągał mnie w czytanie i za to jestem tym osobom wdzięczny, ponieważ polecane przez nich pozycje okazywały się naprawdę mocne.

Pierwszą pozycją, którą powinien znać każdy, jest klasyk - "Władca much" Williama Goldinga. Książka ta to z pozoru najzwyklejsza powieść przygodowa o bandzie "Robinsonów", którzy przeżyli katastrofę lotniczą i znaleźli się na bezludnej wyspie. Dopiero zagłębiając się w jej treść, okazuje się, że głównym tematem powieści nie są ci młodzi rozbitkowie, lecz zło. I tu wyłania nam się sens całej historii. W obliczu kryzysowych, a wręcz dramatycznych sytuacji, zło pojawia się nawet wśród tych niewinnych dzieci. 

Początkowo chłopcy współpracują ze sobą w imię przetrwania, jednak szybko górę bierze pragnienie władzy. Niestety sprawiedliwy i uczciwy model władzy ciężko utrzymać. Dużo łatwiej stworzyć władzę opartą na autorytaryzmie, gdzie górują strach i przemoc. Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich powieściach, obok zła pojawia się dobro, jednak koniec końców bohaterowie powieści poddają się dyktaturze jednego ze "starszaków", zamieniając się w dzikusów polujących nie tylko na zwierzęta, ale i na ludzi. W dużym skrócie - mamy tu historię chłopców, którzy tęskniąc za domem, rodzinami i normalnym życiem, zamienili swój świat w piekło. Refleksję nad pointą pozostawiam każdemu we własnym zakresie. Ech.. największe ciary pojawiają się, gdy uświadomimy sobie, że niczym nie różnimy się od tych dzieciaków. I to niestety fakt, choć pewnie każdy będzie się tego uparcie wypierał...

Drugą pozycję, którą chciałbym polecić, dopadłem na pierwszym roku studiów. A właściwie to ona dopadła mnie :) Wynajmowałem wtedy mieszkanie w Poznaniu z kilkoma kumplami. Jeden z nich czytał ogromne ilości książek i od czasu do czasu podrzucał mi niektóre pozycje, rzucając przy tym: "wiem, że masz wyjebane, ale to ci się spodoba" :) Zaufałem mu, choć nie ukrywam, że dużą rolę w tym przypadku odegrał brak TV i komputera, a co się z tym wiąże, również brak internetu. I tę pozycję polecam szczególnie. Historia prosta, a mimo to po zakończonej lekturze dość długo nie mogłem się otrząsnąć. Książka nosi tytuł "Ostatni brzeg", a jej autorem jest Shute Norway Nevil.

Akcja toczy się w Australii, niedługo po wojnie nuklearnej, która spustoszyła całą półkulę północną. Czas akcji to rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty któryś... W wyniku wspomnianej wojny nuklearnej, na półkuli północnej przestaje istnieć jakiekolwiek życie, a niesprzyjające wiatry wróżą równie nieciekawą przyszłość dla reszty globu. No i niestety cisza w eterze, brak jakichkolwiek oznak życia, informują żywych jeszcze mieszkańców południowej półkuli, że również na nich przyjdzie pora. Właśnie Australia staje się tytułowym "Ostatnim brzegiem", gdzie schronienie znalazły ocalałe jednostki potężnej floty amerykańskiej. Największą siłą tej powieści jest zderzenie zagłady z codziennym życiem. Ludzie nie godzą się z losem i kontynuują swoje codzienne czynności tak, jakby wszystko było w porządku. To właśnie rozpierdziela w tej historii najbardziej... Jeden kapitan (czy tam porucznik) choć wie, że jego żona, która została w Stanach, dawno nie żyje, kupuje dla niej jakąś bransoletkę, tak jakby miał się z nią niedługo zobaczyć. Jakiś lekarz operuje pacjentkę, przedłużając jej życie o kilka tygodni, choć przecież wkrótce dosięgnie ich promieniowanie. Gdzie indziej jakiś farmer planuje ogrodzenie swojej farmy, choć doskonale rozumie, że nie dożyje do następnego sezonu. Tutaj śmiało muszę stwierdzić, że pan Nevil to jakiś pieprzony geniusz! Opisując tę pozorną normalność każdej postaci z osobna, pokazuje jakim bezsensem i głupotą jest wojna. Nie wiem, jakie odczucia mieli inni czytelnicy, ja w każdym razie dosłownie byłem w szoku. Tyle.

Oczywiście w mojej bibliotece przewinęło się dużo więcej pozycji - jedne lepsze, drugie gorsze. Jednak te dwa tytuły szczególnie odcisnęły piętno na moim, wtedy jeszcze młodym, umyśle, dlatego chciałem Wam o nich opowiedzieć. Jeśli i Wy przeczytaliście równie kozackie książki, po przeczytaniu których żaden joint nie będzie w stanie długo przywrócić normalnego rytmu serca - dajcie mi o nich znać. Sprawdzę je na pewno! 

Pozdrawiam serdecznie :)

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej.

1 komentarz:

  1. Zakładam, że będzie czytał Erenes, więc polecam - "Martin Eden" Jacka Londona :)

    OdpowiedzUsuń