Pingwiny z Madagaskaru

Zdecydowanie zbyt często słyszę z ust dwudziestoletnich mentalnych staruszków, że najnowsze pokolenie tego świata ma dostarczane kiepskie bajki. Że to już nie to samo, co "Dobranocki" o 19, że teraz to tylko porno, narkotyki i zabijanie w tych animacjach. Zapewniam Was - wszelkie tego typu teksty to wyłącznie głupota. Czasem wystarczy po prostu spojrzeć, co też te dzisiejsze dzieciaczki sobie w TV oglądają.

Ja akurat mam taki plus, że posiadam sporo młodszego brata, dzięki któremu swego czasu poznawałem wiele sekretów współczesnej telewizji dla małolatów. Widziałem chyba wszystko, co najpopularniejsze: od rybki z Baby TV, przez przygody ninja z klocków LEGO, na różnorodnych produkcjach z aktorami (pokroju "iCarly") kończąc. Nie wszystko mi się z tego spodobało, nie wszystko potrafiłem przełknąć z równym entuzjazmem co mój brat. Znalazłem jednak kilka perełek, które naprawdę uważam za całkiem fajne rzeczy i chętnie oglądałbym je, gdyby były one pokazywane w telewizji za czasów mego dzieciństwa. Wśród tych tytułów jest niewątpliwie hit nad hitami, czyli "Pingwiny z Madagaskaru".

Z cyklu "wstydliwe wyznania Majka": pełnoprawnych "Madagaskarów" nie widziałem. Znam "Wyginam śmiało ciało", wiem, o co w tym mniej więcej chodzi, ale animacji w całości nie obejrzałem nigdy. Nie przeszkodziło mi to jednak w czerpaniu ogromnego funu ze spin-offa serii, czyli przygód słynnych Pingwinów. Skipper, Kowalski, Szeregowy i Rico to przezabawna ekipa, której nie da się nie polubić! Dlatego też z ogromnym entuzjazmem podchodziłem do premiery pełnometrażowej produkcji, traktującej wyłącznie o pingwinim tercecie. Czy animacja spełniła pokładane w niej nadzieje?


Niestrudzona zwierzęca ekipa staje przed prawdopodobnie największym zadaniem w swej historii. Chłopaki muszą zmierzyć się z tajemniczą ośmiornicą, która w ramach zemsty ma zamiar zniszczyć wszystkie słodziutkie pingwiny na świecie! Sprawą zajmuje się też jednak ktoś inny. Nad operacją pieczę trzyma organizacja Północny Wiatr, którą reprezentuje czwórka zupełnie nowych bohaterów: Utajniony, Detonator, Eva i Kapral. Obie grupy muszą się zjednoczyć, by odnieść ostateczne zwycięstwo nad swym przebrzydłym przeciwnikiem.

Okej, najpierw rzecz najważniejsza - w tym filmie nie ma Króla Juliana. To znaczy - pozwolę sobie na doprecyzowanie - postać ta pojawia się jedynie w bonusowej scenie na napisach końcowych. Przez całą resztę filmu nie ma natomiast NAJLEPSZEGO BOHATERA Z SERIALU. Dla mnie jest to grzech niewybaczalny, który chodzi za mną cały czas od seansu. Dlatego też, Moi Drodzy, musiałem to z siebie wyrzucić już teraz. Ochłonąwszy jednak, mogę ruszyć w dalsze czeluści recenzowania pełnometrażowych "Pingwinów".

Pomimo tego, że Juliana tu brakuje, werwy nie traci cała czwórka głównych herosów. Skipper, Kowalki, Szeregowy i Rico dalej są tymi samymi, zabawnymi kolesiami, nie do końca ogarniającymi rzeczywistość. Dalej bawią w ten sam sposób, czyli śmieszą w dużej mierze dzieciaki, od czasu do czasu puszczając jednak oko także do starszych widzów. Nad odpowiednim opracowaniem tego typu smaczków pochyliła się również ekipa tłumaczy, dostarczając haseł skierowanych ekskluzywnie do Polaków. Zdecydowanie najbardziej charakterystycznym tego typu fragmentem jest kultowe: "taki mamy klimat", pojawiające się gdzieś na początku filmu.

Musimy sobie to jednak powiedzieć szczerze - pełnometrażowe "Pingwiny" są gorsze od serialu. Praktycznie cały koncept na film to jeden wielki schemat, który przewija się w masie innych animacji czy filmów w ogóle. Zemsta na kimś z absurdalnych powodów czy - w mniejszym stopniu - nowa ekipa będąca w zasadzie bardziej zezwierzęconymi "Strażnikami Galaktyki", to rzeczy, które wprawionemu oku na pewno rzucą się w oczy. Zresztą reprezentanci organizacji Północny Wiatr są tu w ostatecznym rachunku tak mało ważnymi postaciami, że wydają się być oni wrzuceni raczej na siłę. Czy takie wprowadzenie ich w świat "Pingwinów" ma sugerować, iż dostaną oni swój własny serial? Całkiem możliwe, choć - moim zdaniem - ekipa ta nie ma tak dużego potencjału, jak uwielbiane przez tłumy nieloty.

Kinowe "Pingwiny" to niewątpliwie animacja, która bawi wystarczająco mocno, by dość często wybuchać śmiechem - nawet, jeśli jest się widzem dorosłym. Boli jednak trochę to, że zdaje się ona być zrobiona mocno na siłę i trochę bez pomysłu. Czy może powinienem raczej napisać - z pomysłem zupełnie nieoryginalnym i zużytym do cna. Za bardzo rzuca się tu w oczy zmarnowany potencjał, by uznać ten film za must-watch. 

Nie jest to produkcja zła - po prostu zawodzi w niektórych aspektach. Przez praktycznie cały seans bawiłem się dobrze, jedynie w paru momentów delikatnie się krzywiąc. Dopiero po napisach końcowych zdałem sobie sprawę z tych paru minusów, które kłuły w oczu. 

Można obejrzeć, choć - jeśli nie macie parcia - chyba lepiej zrobić sobie maraton z najlepszymi odcinkami serialu.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Pingwiny! A młodsza siostra śmieje się ze mnie, że oglądam je często wieczorami z... partnerem. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siostra śmiać się nie powinna, bo przecież Pingwiny są super, nie tylko z perspektywy młodziaków!

      Usuń
  2. A pamiętacie jak złamali najważniejszą zasadę? Poszli uwolnić Morta z fabryki destrukcji pluszaków. Wrócili do Zoo. A kto został w fabryce? Szeregowy. Wina Juliana.

    OdpowiedzUsuń