Gra o tron

Cztery dni - tyle czasu zajęło mi przeczytanie pierwszego tomu sagi "Pieśń Lodu i Ognia", zatytułowanego "Gra o tron". Prawie piętnaście lat przed słynnym serialem, pojawił się bowiem na półkach księgarń jego pierwowzór - powieść George'a R. R. Martina. Swego czasu, jeszcze w okolicach premiery pierwszego sezonu telewizyjnego show HBO, obejrzałem jego dwa czy trzy odcinki. Dalej nie poszedłem - stwierdziłem, że najpierw chcę przeczytać książkę. I teraz, prawie cztery lata od tego momentu, wreszcie mi się to postanowienie udało zrealizować.

Siedem Królestw to kraina, w której pory roku potrafią trwać dobre kilka lat. Choć na północy tego regionu już na samym początku "Gry o tron" spotkać można śnieg i mróz, prawdziwa zima dopiero nadchodzi. Tym razem jednak nie tylko ona jest zagrożeniem dla w miarę spokojnego królestwa. Narastające konflikty między lordami mogą doprowadzić do wyniszczającej wojny, której wielu wolałoby uniknąć.

"Gra o Tron" skupia się przede wszystkim na historii rodu Starków, władców Winterfell - miasta wysuniętego mocno na północ. Jego lord, Ned Stark, jest bliskim przyjacielem pana Siedmiu Królestw, Roberta Baratheona, który pewnego dnia przybywa z zaskoczenia do grodu swego druha. Wraz z nim zjawiają się tam jego dzieci oraz żona ze swymi braćmi, potomkami rodu Lannisterów. To druga z najbardziej istotnych rodzin w serii. 

Wymienienie wszelkich zagwozdek wprowadzających do sagi jest niezwykle trudne. Kolejne rozdziały książki opisane są bowiem z perspektywy różnych bohaterów, często znajdujących się w zupełnie innych miejscach. Większość historii opowiedziana jest właśnie ze szczególnym uwzględnieniem członków rodu Starków, ale parę słów ma do powiedzenia także Tyrion Lannister, młodszy brat żony króla, będący dodatkowo karłem. Oprócz tego, poznajemy również przygody ostatnich reprezentantów rodu Targaryenów - rodziny obalonej z tronu przez Roberta Baratheona i jego zwolenników.

W przypadku wielu książek, można namówić ludzi do ich przeczytania za pomocą odpowiedniego zajawienia fabuły. W tym przypadku jest to jednak - jak zapewne widzicie - dość trudne. Gdy książka ma ponad osiemset stron, trudno wspomnieć o jakimkolwiek wątku z niej, gdyż może on być automatycznie uznany za spory spoiler. "Gra o tron" dostarcza naprawdę pokaźnej porcji informacji  na temat świata, w jakim jest umiejscowiona "Pieśń Lodu i Ognia", choć to przecież tylko pierwszy tom sagi. 

Oczywiście - trudno wyłamać się do końca tworowi Martina z kilku schematów, wałkowanych w licznych dziełach fantasy. Mimo tego, "Pieśń Lodu i Ognia" ma wiele elementów, które robią z niej naprawdę oryginalną serię. W "Grze o tron" rzuca się w oczy przede wszystkim brutalność całości. I nie - nie chodzi tu o jakieś rozwlekłe opisy pociętych ciał i rozlanej krwi. Martin po prostu nie patyczkuje się z zabijaniem bohaterów. Trupy padają tu naprawdę często, choć w dużej mierze chodzi tu o postaci z dalszego planu. Trzeba jednak przyznać, że ze wszystkich ośmiuset stron "Gry o tron" da się uzbierać wystarczającą ilość zwłok, by stworzyć z nich spory kopiec. 

Przede wszystkim jednak - "Gra o tron" niesamowicie wciąga. Pewnie, te osiemset stron można by było trochę ukrócić, ale Martin naprawdę nie jest typem człowieka, który rozwleka niepotrzebne opisy. Tu co chwilę coś się dzieje, a na dodatek książka ma coś w rodzaju cliffhangerów ze współczesnych seriali. Rozdziały często kończą się różnorodnymi twistami fabularnymi, ale by odkryć, co stanie się dalej, musimy przebrnąć najpierw przez historię innej postaci, znajdującej się w innym miejscu, która okazuje się... równie ciekawa!

Dużo tu dają sami bohaterowie, których naprawdę da się polubić lub znienawidzić. Pewnie, część z nich bazuje na sprawdzonych schematach, ale na przykład taki Tyrion Lannister jest tak charakterystycznym osobnikiem, że trudno potem wyrzucić z głowy zabawne sytuacje z jego udziałem. Martin wkurza, Martin rozśmiesza, Martin wzrusza. W skrócie, once again: Martin wciąga.

Mam głód sięgnięcia po kolejną część "Pieśni Lodu i Ognia", przyznaję. "Gra o tron" stała się dla mnie bodźcem do ponownego zabrnięcia w świat fantasy, podobnie jak w dzieciństwie zrobił to Tolkien ze swoim "Władcą Pierścieni". Od czasu do czasu porobiłem sobie jakieś "meh" podczas lektury, pewnie. Nie ma to jednak przesadnie znaczenia wtedy, gdy połykasz osiemset stron książki w cztery dni. I nie robisz tego wcale z nudów, a wyłącznie z faktu, że chcesz się dowiedzieć: "CO BĘDZIE DALEJ?!".

Dlatego, nawet jeśli mój opis fabuły Was nie zachęcił, musicie mi zaufać, że "Gra o tron" jest NAPRAWDĘ dobrą książką. Taką, którą czytasz do trzeciej w nocy i chociaż miałeś obejrzeć film albo się uczyć, powtarzasz sobie: "jeszcze jeden rozdział, jeszcze jeden rozdział". Jeśli nie oglądasz jeszcze serialu - sięgnij najpierw po książkę. Jeśli oglądasz - też sięgnij po książkę. I nawet nie trzeba być przesadnie wielkim fanem fantasy, bo w pierwszej części sagi Martina jest tu magicznych elementów tyle, co kot napłakał. 

"Gra o tron" jest super. End of story.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: