Polskie gówno

UWAGA!
By dostosować się do realiów filmu "Polskie gówno", poniższa recenzja jest wyjątkowo wulgarna, jak na standardy tego bloga. Czytelników nazbyt wrażliwych zachęcam więc do odpuszczenia sobie czytania dalszej części tego tekstu, obejrzenia "Dobranocki" i pójścia spać.
Słodkich snów, dziubaski.

Pójście do kina na "Polskie gówno" to przesrana sprawa. Najpierw pytasz się kogoś: "hej, chcesz ze mną iść na <<Polskie gówno>>?". Potem ludzie pytają się Ciebie: "na co idziecie do kina?". Odpowiadasz więc im: "na <<Polskie gówno>>". A gdy już trafiasz do kina, podchodzisz grzecznie do kasjerki i rzucasz z uśmiechem: "dzień dobry, poproszę bilety na <<Polskie gówno>>". Trochę dziwnie się czułem - szczególnie z tym ostatnim.

Gdy ruszasz na film Grzegorza Jankowskiego i Tymona Tymańskiego, musisz być konkretnie przygotowany. To nie może być taki wypad: "a, pójdę sobie do kina". Nie - tu musisz wiedzieć, czy to na pewno jest klimat, który Tobie przypasuje. Bo na tym filmie ludzie rzygają. Piją wódę. Ruchają się w brudnych kiblach. Pada tu w chuj "chujów", "kurew" i innych pięknych słówek. To jest, kurwa, rock and roll. 

Jerzy Bydgoszcz (Tymon Tymański) jest winny hajs wszystkim. Ojcu, członkom swojego totalnie undergroundowego zespołu, a wreszcie i pewnemu bankowi. Do Jurka przychodzi komornik, Czesław Skandal (Grzegorz Halama). Proponuje mu układ: Czechu zostanie managerem zespołu Bydgoszcza, wszyscy pojadą w trasę, wydadzą płytę, osiągną szczyty. Jerzy będzie miał z czego spłacić długi, Skandal i reszta coś tam zarobią. 

Band Tranzystory z Pruszcza Gdańskiego rusza więc w trasę. Na przekór wszelkiej modzie, promującej muzyczne gówno, tworzą alternatywę totalną. Ale nie taką alternatywę współczesną z ciotowatymi indie rockowcami w grzywkach i rurkach. Oni drą ryja, napierdalają w bębny, szarpią struny. To jest, kurwa, rock and roll. Sex, drugs & rock and roll.


Czym w ogóle jest "Polskie gówno"? To zasadniczo eksperymentalny miks, łączący w sobie kilka różnych podejść do tworzenia filmu. Jest coś w rodzaju paradokumentu, są kadry jakby wyjęte z innych polskich produkcji, są akcje rodem z kabaretów i są wreszcie scenki, przywodzące na myśl musical. Tylko taki cholernie kiczowaty, robiony na modłę czegoś w rodzaju patosowej beki. Jeśli cokolwiek tego typu w ogóle istnieje.

I wiecie co jest najlepsze? Że ten miks się sprawdza. Że w pięknej symbiozie istnieją tu piosenki zaśpiewane niczym w noworocznych szopkach telewizyjnych, tuż obok punkowego wydzierania się, cycków, prymitywnych żartów, robienia lodów i minet, beki z Jaruzelskiego oraz "kurew" rzucanych na lewo i prawo. "Polskie gówno" mówi "jebać system" w sensowny, przemyślany sposób.

No i jest jeszcze jedna, niesamowicie ważna rzecz związana z filmem Tymańskiego - ta produkcja niesamowicie bawi. Oczywiście, jak już wspomniałem, to jest pewien konkretny klimat, który niektórzy mogą wręcz uznać za prostacki i żałosny. Chuj mnie to. Bo tu rzyganie i bycie zajebanym po wódzie nie jest zrobione przypadkowo, po to, by pod nosem śmiały się jakieś dresy spod bloku, co to ich bawi narysowanie kutasa na murze. Nie - tu jest to zrobione, bo to jest, kurwa, rock and roll. Okaleczony, obdarty z maski, na miarę XXI wieku. 

I powstaje z tego czasem trochę taki śmiech przez łzy. Bo "Polskie gówno" to nie zawsze humorek pozytywny, bez dramatów i tragedii ukrytej pod płaszczem tego całego śmiechu. Ale to trzeba sprawdzić już na własnej skórze.

Ja wiem, ja wiem - pierdolę tu tak trochę, a jakieś formalne konkrety by się przydały. No to może coś o śmietance "aktorskiej", hm? Jest Tymański ze swoimi Tranzystorami, jest Halama, którego osobiście ciągle niesamowicie szanuję, choć od polskich kabaretów trzymam się już z daleka, jest Robert Brylewski, grający jakby cały czas na planie był najebany. No i wreszcie ekipa trochę poboczna, ale ciągle dająca czadu: Mozil, Jakubik, Możdżer (cóż za fenomenalna rola!), Bohosiewicz i wiele innych rozpoznawalnych twarzy. Smaczki, smaczusie, smaczusieńki.

Ale oddzielny akapit należy się też ostatniemu epizodowi w filmie. Spokojnie - spoilerował nie będę. Wspomnę jedynie, że jest to ostateczne podsumowanie satyry ze współczesnego szołbizu, opierające się trochę na pewnych prostych schematach, ale dostarczone w pakiecie cholernie rozweselającym. I psuje całość tylko jedna rzecz - ostateczne zakończenie "Polskiego gówna". To jedyny element, którego wartość dobrze oddaje tytuł filmu. Bo ending "Polskiego gówna" jest po prostu gówniany. Totalnie z dupy, nietrzymający się kupy i oderwany od reszty fabuły. Ja tego nie kupuję - sorry, Tymon.

Cała reszta "Polskiego gówna" sprawiła mi jednak niesamowitą satysfakcję i naprawdę porządną porcję beki. Dlatego też, jeśli czujecie, że jest to klimat dla Was - po prostu MUSICIE tę produkcję obejrzeć. W innym wypadku trzymajcie się od tego filmu jak najdalej. To nie jest rzecz dla Was, nie z myślą o Was została stworzona. Bo jak ten twór obejrzycie bez posiadania pewnej konkretnej zajawki, to będziecie potem lamentować na forach, że "Polskie gówno" to chuj, a nie dobry film.

A wtedy to jebał Was pies.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: