Polski domek z kart

Nie cichną echa afery taśmowej, która zajmuje cały polski świat polityczny już właściwie od tygodnia. Słyszał zresztą o niej w jakiś sposób właściwie każdy, nawet te osoby chcące ponad wszystko od takich tematów trzymać się na jak największą odległość. Ja sam w jakiś sposób staram się za tym wszystkim nadążyć, choć zdecydowanie nie mam parcia na czytanie kolejnych informacji na temat tego przykrego incydentu.

Dziś jednak nie będzie wcale stricte politycznie. Nie mam ochoty być jakimkolwiek "mentorem" w tego typu sprawach czy w ogóle w jakiś większy sposób się w nie angażować. Zauważyłem jednak pewną ciekawą rzecz, która ujawniła się w związku z całą aferą taśmową. Związana jest ona na dodatek z czymś o wiele przyjemniejszym od samej afery, bo uwielbianym na całym świecie serialem "House of Cards".

Źródło: Wrzuta.pl
Zdarzyło mi się bowiem uczestniczyć w kilku czy może nawet kilkunastu rozmowach na temat wspomnianych kłopotów polskiego rządu. Moich rozmówców z myślą o tym poście podzieliłem na dwie grupy: tych, którzy "House of Cards" oglądali oraz tych, którzy z tymże hitem serialowym styczności większej nie mieli. Zadziwiające jest jednak, jak sporo różni się podejście obu tych typów ludzi.

Jeśli nie znacie "House of Cards", to najważniejszym, co musicie teraz wiedzieć, jest fakt, że serial ten skupia się przede wszystkim na intrygach politycznych. Często zadziwiających, szokujących i drastycznych, ale jednocześnie trudno tej przebiegłości w jakiś sposób nie docenić. I choć rodzimej aferze taśmowej raczej daleko do wagi wielu spraw z serialowej historii o amerykańskiej władzy, tak w jakiś sposób podobieństwa można dostrzec.

Przeczytałem w kilku miejscach, że afera taśmowa nazywana jest gdzieniegdzie prześmiewczo właśnie "polskim House of Cards". Ja bym jednak to określenie "prześmiewczo" z tekstu usunął, bo nie do końca oddaje ono rzeczywistość. Paradoksalnie bowiem, kontakt z przygodami Franka Underwooda może wprowadzić sporo zmian w myśleniu człowieka.

Rozmawiając na temat polskiej afery z fanami "House of Cards" niejednokrotnie spotkałem się z opinią, że ich to wszystko zupełnie nie dziwi. Gdy w społeczeństwie bardzo popularne jest stwierdzenie: "jak tak mogło być?! na krzyż z nimi!", tak moi rozmówcy na przekór odpowiadali: "przecież to normalne". Dlaczego? Bo całkiem podobne sytuacje (a nawet gorsze) widzieli w lubianym przez siebie serialu.

Czy to dobrze, że fikcyjna rzeczywistość tak wpływa na postrzeganie prawdziwego świata? Standardowo - są plusy, jak i minusy takiego stanu rzeczy. Do tych pierwszych na pewno zalicza się dystans i rzeczywiste przygotowanie na różnorodne sytuacje, jakich wielu innych może się nie spodziewać. Choć twórcy serialu wielokrotnie podkreślali, że zdecydowanie nie należy brać ich produkcji jako odzwierciedlenia rzeczywistych rządów w USA, tak mimo wszystko widz po seansie jest gotowy na ewentualne pojawienie się takich akcji w prawdziwym życiu.

"House of Cards" (czy inne tego typu produkcje) uczą również tego, iż politycy (oraz jacykolwiek inni ludzie będący "ponad" zwykłym społeczeństwem) są w istocie normalnymi człekami. Gdy czytałem kilkukrotnie o ludziach bulwersujących się wulgarnym słownictwem w rozmowach będących podstawami afery taśmowej, sam parskałem śmiechem. Nie sądziłem, że dorosły człowiek potrafi wierzyć w to, iż istnieją osoby, które z daleka od kamer i publicznej uwagi nie rzucają od czasu do czasu "kurwami" czy jakimikolwiek innymi tego typu określeniami.

Nie można też jednak dawać się w pełni "otumanić" przez fikcyjne historie. Lekceważenie całej sytuacji na zasadzie "przecież to już było w serialu" jest idiotyzmem. W różnorodnych produkcjach filmowych zdarzają się zabójstwa na tle politycznym. Czy gdybyśmy o takiej sytuacji dowiedzieli się nagle z wieczornego serwisu informacyjnego, także znaleźliby się ludzie mający to gdzieś, bo podobne rzeczy widzieli wypływające z fikcyjnych historii? Szczerze mam nadzieję, że nie.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Kwejk.pl

2 komentarze:

  1. Znam osoby, które nie rzucają kurwami wcale. Poza tym elita powinna być elitą, choć sam od dawna się nie łudzę, że jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło mi dokładnie o same "kurwy", ale rzucanie jakimiś agresywnymi sformułowaniami z powodu zdenerwowania w ogóle. Również uważam, że elitą być powinni, aczkolwiek oczekuję od nich tego jedynie w życiu publicznym, gdy reprezentują państwo przed całym społeczeństwem. Pozostawmy jednak ich życie prywatne w spokoju, a w jakimś stopniu za takie wg mnie można uznać również wspomniane nagrania z taśm. To były rozmowy, które nie miały ujrzeć światła dziennego (które w ogóle nie miały być nagrane!) i ja w takich sytuacjach nic nie mam do rzucania dowolnym słownictwem na prawo i na lewo.

      Usuń