Marzenie Celta

Lubię mierzyć się z autorami, którzy mogą się poszczycić zdobyciem jakiejś ważnej nagrody. Sprawdzać, czy dane jury miało rację, przydzielając tak duże wyróżnienie temu konkretnemu pisarzowi. Ostatnio miałem natomiast okazję przetestować opinię nie byle kogo, bo Akademii Szwedzkiej. W roku 2010 literacka Nagroda Nobla powędrowała bowiem do Mario Vargasa Llosy, pisarza peruwiańskiego. Ja z kolei dostałem jakiś czas temu w swoje ręce jedną z jego powieści - "Marzenie Celta".

Opowiada ona historię Irlandczyka Rogera Casementa. Obserwujemy jego życie praktycznie od samego początku, docierając razem z nim do Kongo i Peru, gdzie na zadanie specjalnych komisji ma sprawdzić okrucieństwa tamtejszych kolonistów wobec ludności tubylczej. Jednocześnie Casement odnajduje najważniejszy cel w swoim życiu - oswobodzenie Irlandii spod jarzma Wielkiej Brytanii. Staje się on tym samym rasowym rewolucjonistą.

Co ciekawe, my Casementa poznajemy w więzieniu. Fabuła książki została bowiem poprowadzona dwutorowo i na zmianę czytamy o przeszłości głównego bohatera, jak i jego chwilach po oskarżeniu o spiskowanie przeciw Koronie. Nie jest to może nadzwyczaj nowatorski zabieg, acz na pewno niespotykany w każdej możliwej powieści i zdecydowanie będący pewnego rodzaju przyjemnym smaczkiem.

Co jednak jeszcze ciekawsze - ktoś taki jak Robert Casement rzeczywiście istniał. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem o tym i w pewnym momencie po prostu odłożyłem książkę na bok i sięgnąłem po komputer, by sprawdzić w sieci, czy moje przypuszczenia są słuszne. Okazało się, że tak w istocie jest i - co ciekawe - wiele motywów powtarza się także i w prawdziwej historii tego bohatera. Oczywiście wciąż trudno nazwać to pełnoprawną biografią Casementa, jednak jest to świetnie fabularyzowana opowieść o jego życiu.

Bo niezaprzeczalnie przyznać trzeba, że "Marzenie Celta" czyta się świetnie. Są co prawda momenty trochę bardziej nużące, ale wydaje mi się, że wynika to raczej z faktu, iż autor postawił na strasznie długie rozdziały. Ja natomiast nie lubię zatrzymywać się np. w połowie takiej ustalonej z góry części książki, więc te nawet i kilkadziesiąt stron brałem na siebie na raz. I choć historia ta mocno mnie wciągnęła, tak zwyczajnie samym czytaniem byłem już w kilku momentach zmęczony.

Mimo jednak tego małego uszczerbku, zdecydowanie polecam Wam "Marzenie Celta". Jeśli potraficie przerwać czytanie w jakiejś tam części rozdziału - tym lepiej dla Was. Bo Mario Vargas Llosa zebrał naprawdę świetny materiał historyczny, traktujący o dość nieznanym (a więc i zaskakującym) człowieku, ubierając to na dodatek w świetną powieść. Zdecydowanie polecam i sam powoli przymierzam się do zabrania za resztę twórczości Peruwiańczyka.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

4 komentarze:

  1. Well, o ile dobrze pamiętam nie jest to odosobniony przypadek w wypadku twórczości Llosy. Ja osobiście lubię wzorowanie się w pewnym stopniu na postaciach historycznych (mniej lub bardziej znanych/rozpoznawalnych) w literaturze - szczególnie współczesnej.
    A wracając do autora, 'Raj Tuż Za Rogiem' traktuje o losach Gauguina czy pewnej francuskiej rewolucjonistki (nie przypomnę sobie nazwiska), oczywiście jest to wierzchołek góry lodowej i jedynie tło do poważniejszych rozważań, dlatego tym bardziej gorąco zachęcam do przeczytania.


    Pozdrawiam, ~M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi również się strasznie takie odniesienia podobają, także tym bardziej chętnie "Raj tuż za rogiem sprawdzę". Przymierzam też się do "Rozmowy w katedrze", bo wiele o niej dobrego słyszałem.

      Pozdrawiam, również M :)

      Usuń
    2. Mnie takie odniesienia najbardziej przekonują do siebie, gdy skłaniają do głębszych refleksji, a tak właśnie zadziałały w powyższym utworze.
      Osobiście, od "Rozmów w Katedrze" zdecydowanie wolę "Szelmostwa..." czy "Listy do Młodego Pisarza", gdyż z dwoma ostatnimi mogę się bardziej utożsamić, może to główna tego kwestia.
      Wracając do rozmów, również mogę ją polecić, choć przyznam, że gruba i trudna książka, ciężko mi się przez nią brnęło, mimo tego, że jest świetną powieścią. Przyznać też muszę, że w pewnym momencie nie wystarczyło tworzenie mindmaps'ów w głowie i dla przejrzystości rozrysowałem sobie wszystko na papierze... także jest co czytać.

      A na marginesie, południowo amerykańscy autorzy potrafią pisać, mają świetny warsztat, ale abstrahując od tego, potrafią stworzyć fabułę przykuwając czytelnika niczym łańcuchami do swoich prac, ot tacy Marquez, Cortazar, Neruda czy Donoso;)

      Pozdrawiam, ~M

      Usuń
    3. Dzięki wielkie za takie komentarze, będę wiedział dzięki nim, gdzie dalej kierować się w przypadku Llosy :)
      Zresztą innych "Południowców" też mam ochotę od dawna sprawdzić, szczególnie Cortazara, więc mam nadzieję, że będzie mi to dane w najbliższym czasie.

      Usuń