Na skraju jutra

"Na skraju jutra" zajarany byłem totalnie już od swojego pierwszego zetknięcia z trailerem tejże produkcji. Przygotowałem się na ewentualność, że film ten ostatecznie może się okazać średniakiem. Miał jednak zapewnione już na wstępie dwie bardzo istotne rzeczy: ciekawy pomysł fabularny i Toma Cruise'a. Te dwa elementy sprzedały mi film całkowicie. Z uśmiechem na twarzy ruszyłem więc w ubiegły weekend na seans do krakowskiego IMAX-a.


W czym tkwi ten ciekawy pomysł fabularny? Zacznijmy od początku. Ziemia zostaje zaatakowana przez kosmitów - to brzmi dość standardowo, prawda? Kosmici ci chcą rozwalić doszczętnie ludzkość - hmm, to chyba też gdzieś mieliśmy. Powiem nawet więcej: ludzkość ciągle przegrywa. Zgadza się, ten motyw również jest znany. Dalej jest już jednak mniej typowo.

Niejaki Cage (Tom Cruise) zostaje wysłany do walki na froncie. Raptem parę minut po twardym lądowaniu umiera. Przed swoją śmiercią uzyskuje jednak z zabitego przez siebie stwora tajemniczą moc. Po chwili budzi się tam, gdzie kilkanaście godzin wcześniej rozpoczęła się jego żołnierska przygoda. Od tej pory tak właśnie kończy się każda kolejna śmierć Cage'a. Jego ciało cofa się w czasie, ale nie pamięć. Jest świadomy wszystkich wydarzeń i każdej swojej śmierci. Dzięki temu ma szansę uratować ludzkość, wraz z pomocą symbolu żołnierskiej propagandy - Rity (Emily Blunt).

Brzmi ciekawie? Mam więc dobrą wiadomość - jest jeszcze lepiej. Twórcy bowiem nie poprzestali tylko na ogarnięciu ciekawego konceptu, ale też koncept ten bardzo dobrze wykorzystali. Film trzyma w napięciu: czasem bawi, czasem zwyczajnie zmusza widza do trzymania kciuków za poczynania bohaterów. Przez cały seans miałem oczy wpatrzone w ekran i pochłaniałem dostarczany mi content z nieukrywaną przyjemnością.

Film nie trwa nawet dwóch godzin, ale osobiście miałem wrażenie, że było tego o wiele więcej. Gdy po wyjściu z sali spojrzałem na zegarek, byłem zadziwiony, jak wczesna godzina jest. Ale mimo tego nie byłem w żaden sposób zawiedziony, bo twórcy naprawdę świetnie poradzili sobie z wykorzystaniem dostarczonego im czasu. Gdy film się już na dobre rozkręci (dajcie mu tak z kwadrans, maksymalnie dwadzieścia minut), wciąga bez reszty.

Czy muszę wspominać o tym, że aktorstwo stoi tu na wysokim, takim stricte hollywoodzkim poziomie? Słynny scjentolog - jak zawsze - radzi sobie na ekranie świetnie, podobnie zresztą jak jego filmowa towarzyszka, Emily Blunt. Również i postaci poboczne nie wkurzają, bo zagrane są jak najbardziej dobrze. To przyjemna odmiana po zalatującym trochę drewnem aktorstwie z "Godzilli".

"Na skraju jutra" jest naprawdę bardzo dobrym filmem sci-fi, obok którego fani tego gatunku nie mogą wręcz przejść obojętnie. Warto iść do kina, bo tytuł ten idealnie nadaje się do oglądania na wielkim ekranie. I choć nie czułem podczas seansu przesadnego wykorzystania 3D, a i trochę więcej czystej walki bym z chęcią przygarnął, tak są to jakieś tam drobne uszczerbki, na które nie ma co przesadnie zwracać uwagi.

Zdecydowanie polecam!

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Lądowanie w Normandii w 70 rocznicę lądowania aliantów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, nie pomyślałem w ogóle o tym, a ma to sens!

      Usuń