Ręka mistrza - opowieść o jednorękim malarzu


Długo zabierałem się do przeczytania kolejnej powieści Stephena Kinga. Ostatnio miałem okazję zrobić to dobry rok temu, kiedy to w moje łapska wpadła ówczesna premiera od Mistrza Grozy - kryminał "Pan Mercedes" (RECENZJA). Jest to o tyle dziwne, że jego inna książka, "Ręka mistrza", przeleżała u mnie na półce ponad rok. Jako że jednak wreszcie przyszedł czas letniego odpoczynku i brak konieczności ciągłego podróżowania w biegu po mieście, odstawiłem na chwilę Kindle'a i zabrałem się do powieści na papierze. Wiedziałem, że takiej okazji na kolejną podróż do świata Kinga nie przepuszczę.

Edgar Freemantle, szef świetnie prosperującej firmy budowlanej, doznaje wypadku podczas pracy. Trafia do szpitala, traci rękę, a także zalicza etap problemów z pamięcią. Łatwo popada w agresję, przez co cierpi nawet jego żona, która ostatecznie go opuszcza. Lekarz Edgara zaleca mu odpoczynek w dalekim od domu i spokojnym miejscu, a także powrót do swojej pasji z młodości.

I tak jednoręki Pan Freemantle trafia na małą wysepkę na Florydzie. Ze stałym lądem łączy ją zwodzony most, a poza sezonem w tym słonecznym raju zajęty jest wyłącznie jeden dom, zamieszkały przez tajemniczą dwójkę ludzi. W pięknej chatce nad morzem Edgar odnajduje nową samotnię, po czym postanawia spełnić drugie zalecenie swego lekarza - powraca do dawnej pasji, czyli rysowania i malowania.

Źródło: Deviantart.com
King praktycznie od samego początku pokazuje tu swoją klasę w budowaniu napięcia. Pierwsze stronice są co prawda jedynie wprowadzeniem do świata Freemantle'a, ale gdy tylko nasz bohater wyląduje na wyspie, z "Ręki mistrza" wychodzi lekka nutka horroru. Nie, nie ma tu raczej nic przerażającego, ale King większość nowych elementów pojawiających się w życiu Edgara opisuje tak, jak gdyby miały one być kolejnymi puzzlami jakiejś strasznej, tajemniczej układanki.

Jak to jednak u Kinga bywa, atmosfera samego odkrywania zagadki jest o wiele ciekawsza od jego ostatecznego rozwiązania. Podobnie jak w "To", autor ostatecznie uosabia główną siłę mroku jako dość typowego potwora, którego braci w książkowych straszydłach jest całe multum. Odkrycie tej, jak się wydaje, najważniejszej dla powieści karty, następuje jednak całkiem szybko, bo w mniej więcej 3/4 książki. Co ciekawe, nie jest to wcale wada "Ręki mistrza". Tak szybkie wprowadzenie głównego oponenta do powieści powoduje, że w ostateczności do niego przywykamy i lekka gorycz zanika dość szybko pod całą frajdą wypływającą z powieści.

Źródło PaintingIsLove.com
Frajdy tej natomiast jest naprawdę multum. Największa w tym zasługa sugestywności, z jaką King opisuje kolejne losy swojego bohatera. Autor dość szybko uświadamia czytelnikowi, że dłuższe opisy pewnych sytuacji wcale nie są zbędne, bo tworzą one świetny portret głównego bohatera. Chyba właśnie dlatego ktoś odważył się nazwać "Rękę mistrza" połączeniem horroru i powieści psychologicznej.

Przede wszystkim jest to jednak po prostu wysoka klasa literatury rozrywkowej. Pomimo swych sporych rozmiarów, "Rękę mistrza" pochłania się bardzo, bardzo szybko. I to nawet nie dlatego, że chcemy wiedzieć, jak ostatecznie zakończy się ta książka! Chodzi o sam klimat i zagadkowość tej powieści, które niesamowicie przyciągają.

Nie zabierajcie się za "Rękę mistrza", gdy macie akurat dużo na głowie. Może się bowiem szybko okazać, że miejsce obowiązków zaczyna zastępować w Waszych myślach przyprawiająca raz na jakiś czas o gęsią skórkę wyspa u brzegu Florydy.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

4 komentarze:

  1. Nie lubię Kinga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle dobrego słyszę ostatnio na temat tej książki, że chyba będzie trzeba dodać kolejną pozycję na liście "Do przeczytania" ;p

    OdpowiedzUsuń