Straight Outta Compton - must-watch dla fanów rapu


Film, którzy polscy fani rapu chcieli obejrzeć tak bardzo, że zjednoczyli się na Facebooku, domagając się jego emisji w nadwiślańskich kinach. Prośba została spełniona i "Straight Outta Compton", fabularyzowana biografia słynnego składu N.W.A, trafiła na nasze wielkie ekrany. I - co ważne - pokazy rozplanowano w całej Polsce, nie tylko kinach studyjnych, ale i tych większych, należących do dużych sieci.

Szczerze mówiąc - nie byłem pewien, czy facebookowe zamieszanie rzeczywiście okaże się być wystarczającym miernikiem zainteresowania ludzi. Gdy poszedłem w czwartkową noc do kina, początkowo na sali były oprócz mnie dwie osoby. Już myślałem, że na tym się zakończy, gdy nagle, tuż przed początkiem reklam, zaczęła schodzić się rzesza innych ludzi. Teoretycznie - nie było ich wiele, bo raptem 20-30 osób. Jak na polskie standardy, termin seansu i parę innych elementów, uważam to jednak za całkiem niezły wynik.

Pytanie jednak - czy rzeczywiście było warto walczyć o emisję "Straight Outta Compton" w polskich kinach? Jak już zapewne zauważyliście po tytule dzisiejszego postu - zdecydowanie tak.


"Straight Outta Compton" jest dokładnie tym, czego wiele osób się spodziewało. Porządną, udramatyzowaną opowieścią o jednym z najważniejszych składów w historii rapu. Od pierwszych tekstów Ice Cube'a i początkowych nagrywek, przez sukcesy i "Fuck the Police" na ustach całej buntowniczej Ameryki, po konflikty, które doprowadziły do częściowego zaprzepaszczenia dorobku N.W.A.

I chociaż - tak jak wielu się spodziewało - DJ Yella i MC Ren, najmniej popularni członkowie składu, zostali potraktowani tutaj po macoszemu, trudno się o cokolwiek innego przyczepić w kwestiach fabularnych. Cała opowieść bardzo szybko wciąga, obfituje w wiele emocjonujących wydarzeń, a do tego zawiera sporo smaczków i mrugnięć okiem do co bardziej ogarniętych w temacie widzów. Myślę jednak, że nie trzeba być wcale fanem amerykańskiego rapu, by czerpać sporo funu ze "Straight Outta Compton". To bowiem po prostu dobra historia, przybliżająca N.W.A nawet największych laikom i przy okazji z idealnym wręcz wyczuciem opowiadająca o nietolerancji wobec Afroamerykanów.


Co jeszcze należy pochwalić? Na pewno aktorstwo. Choć czasami może się ono wydawać sztuczne, myślę, że było to zamiarem twórców filmu. To takie odegranie maniery amerykańskich gangsta raperów, którzy sztucznie okazują swoje "bycie twardzialem", podobnie jak polskie dresy lubią chodzić po mieście, wymachując rękami na wszystkie strony. Dodatkowo aktorzy zostali naprawdę świetnie dobrani pod względem podobieństwa do osób, których role odgrywają. O'Shea Jackson Junior jest wręcz idealnym Ice Cubem, podobnie jak R. Marcos Taylor totalnie pasuje do roli Suge Knighta.

Strony muzycznej nie trzeba chyba w "Straight Outta Compton" komentować, warto natomiast odnieść się jeszcze do sfery wizualnej. Co prawda film robiony jest w dość klasycznym stylu, zdarzają się tu też jednak przebłyski wpływu bardziej współczesnego kina. Kilka ujęć jest naprawdę na bardzo wysokim poziomie i aż szkoda, że twórcy nie poszli bardziej w tę ambitną stronę.


Mimo tego, po krótkim zapytaniu: "Majk, czy polecasz ten film?", mogę odpowiedzieć tylko jedno: "TAK!". Twórcy postawili przed sobą ciężki orzech do zgryzienia, bo nie dość, że spieprzenie tak ważnego dla kultury hip-hopowej tematu skończyłoby się wieczną nienawiścią tego światka, to na dodatek całe "Straight Outta Compton" trwa mocarne 2,5 godziny. Ten ostatni aspekt przerażał mnie najbardziej, ale nawet w tym przypadku udało się twórcom wyjść obronną ręką, tworząc film przyciągający do ekranu od początku do końca przez cały  czas jego trwania. No, może poza delikatnie rozciągniętą końcówką.

To zdecydowany must-watch dla fanów rapu, ale jeśli np. chcecie ze sobą wziąć dziewczynę/chłopaka zupełnie nieobeznanych w temacie, również i oni będą niewątpliwie czerpali ze "Straight Outta Compton" sporo funu. A gdy już wyjdziecie z kina, możecie zajrzeć do innego, już w pełni dokumentalnego filmu o N.W.A - "Straight Outta L.A.". Nie jest to jednak typowa filmowa biografia, a opowieść o tym. jak słynna grupa z Eazym-E na czele wpłynęła na świat... sportu!

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: