Ludzie kochają roboty

Z taksówek korzystam praktycznie wyłącznie wtedy, gdy muszę się dostać z ogromną walizką na krakowski dworzec lub wrócić z niego z tą samą walizką do mieszkania. Ta podróż zresztą nie należy do najdłuższych, bo trwa jakieś dziesięć czy piętnaście minut. I choć to tylko kwadrans, naprawdę zależy mi, by nie zleciał on na gapieniu się w szybę i patrzeniu na dziesiątki innych aut.

Wybawieniem jest tym samym dla mnie taksówkarz rozmowny. Taki, który ewidentnie też ma dość sprowadzania swoich usług do schematu "odebrać-zawieźć-przyjąć pieniądze". Przez piętnaście minut siedzę w jednym aucie sam na sam z drugim człowiekiem. Ile jednak byłoby we mnie człowieka, gdybym się do niego słowem nie odezwał?

Czasem to taksówkarz sam rozpocznie rozmowę już w pierwszych chwilach wspólnej jazdy. Zwykle taka pogadanka zaczyna się tekstem "daleka droga?". I od takiego standardowego zagadania przebrnęliśmy ostatnio z taksiarzem przez zaśmiewanie się z Pendolino czy rozkminianie krakowskiego podejścia do 1 listopada. Nie znałem nawet imienia mojego kierowcy, a razem poopowiadaliśmy sobie nawzajem trochę żartów i się wspólnie pośmialiśmy.

Zdarza się jednak, że taksiarz nie jest skłonny do zagadywania pasażera. Ja zawsze próbuję w takim momencie odwołać się do mojego ulubionego tematu w takiej sytuacji - remontów dróg w Krakowie. Są tacy taksiarze, co to oburkną coś pod nosem, dając ewidentnie znak, że do rozmowy skorzy nie są. Ale pojawiają się i tacy, którzy otwarcie gęby przez pasażera przyjmą z uśmiechem, okazując się ludźmi chętnymi do rozmowy, ale niepewnymi podobnych chęci współtowarzysza.

Bo ile to ja się nie naczytałem komentarzy w sieci, hejtujących "taksówkarzy starej daty" za to, że w ogóle śmią pasażerów zagadywać! Raz nawet mi mignął przed oczami tekst kogoś, kto wybrał się do Nowego Jorku i zachwalał tamtejszych kierowców, oni bowiem się w ogóle do klientów nie odzywali. No przyznać trzeba - postawa godna pochwały!

To takie pójście ludzkości w stronę umiłowania robotów. Liczy się wykonanie konkretnej usługi, najlepiej bez jakichkolwiek kontaktów społecznych. Mamy zamknąć oczy i obudzić się już po wszystkim. Mieć w dupie cały świat i zwrócić na niego wzrok jedynie przy wyciąganiu kasy z portfela i wpychaniu jej pogardliwym ruchem ręki w dłonie usługodawcy.

Wszystko staje się prostytucją. Podchodzisz do dziwki, płacisz jej, ona robi ci loda. Tak dziś wygląda cały świat. Jest jednym wielkim burdelem.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

4 komentarze:

  1. Idealne posumowanie!

    A tak w ogóle świetny blog! Szkoda, że nie mieszkam w Krakowie...haha ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa!
      I cóż - zapraszam do Krakowa, piękne miasto :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Społeczeństwo się indywidualizuje, jak kiedyś o tym wspomniałam z przykładem ulicy. Nie podoba mi się ten "proces".
    Lubię rozmawiać, chociaż nie zawsze odzywam się pierwsza, to zależy... Taksówką nigdy nie jechałam, ale z miłą chęcią bym "otworzyła gębę" do kierowcy.
    Czytając ten post przypomniała mi się historia z pociągu do Krakowa. Siedziałam w przedziale, czytałam e-booka. Warszawa Zachodnia, wsiadł mężczyzna widocznie starszy ode mnie. Dziwnie mi się przyglądał, zauważyłam to na samym początku. Przywitaliśmy się, owszem, ale zajęta byłam powieścią. On wyciągnął książkę, ale czułam na razy jego wzrok na sobie.
    Myślę, że sporo osób ma z tym problem. Odezwać się, czy nie? Oto jest pytanie! Ja tego nie chciałam zrobić pierwsza. Kiedy wróciłam z toalety, od razu padło zapytanie. Nie pamiętam jakie. Od tamtej chwili rozmawialiśmy do chwili, aż wysiadł kilka przystanków przed stacją Kraków Główny. Polecił mi kilka dobrych książek, ja mu poleciłam kilka ciekawych wystaw i miejsc.
    To była najciekawsza rozmowa jaka przytrafiła mi się w życiu. Gdyby on się nie odezwał pierwszy, żałowałabym, bo lubię ludzi ciekawych świata. Sama taka jestem. W tym momencie przegapiłabym wiele. W imię czego, do jasnej cholery?! Płynnej nowoczesności, indywidualizacji, burdelu...?
    Nie tak dawno idąc do Collegium na pasach obok mnie stanęła dziewczyna, której chodzenie ułatwiają kule. Uśmiechnęła się do mnie promiennie - co dla mnie też jest "wysiłkiem". Darowanie kogoś uśmiechem to w tych czasach coraz rzadsza rzecz. Za chwilę podjechała uśmiechnięta jeszcze szerzej starsza kobieta, która miała w sobie tyle energii w tym momencie, co nie jeden młody. Zawiązała się między nimi rozmowa: "Super! Problem z chodzeniem, ale obcasy muszą być!" Cholera - myślę sobie. Trzeba mieć dużo własnej woli, żeby pogodzić się z inwalidztwem, a na dodatek można czuć się atrakcyjną kobietą i założyć wysokie buty. Zaczęłam snuć refleksję i iść dalej...
    "Otwarcie gęby" do kogoś nie jest trudne. Ale niestety - my przeważnie "nie umiemy mówić".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy przeczytałem o tej podróży pociągiem, od razu przypomniała mi się pewne zdarzenie sprzed mniej więcej półtora roku. Nawet opisywałem je na świeżo na blogu - http://www.majkonmajk.pl/2013/03/zwyczajni-ludzie-mniej-zwyczajne.html

      Usuń