Interstellar

Jeśli uznamy "końcówkę roku" za okres od początku listopada do końca grudnia, to stwierdzić można jedno - nie ma w tej końcówce roku ważniejszej premiery filmowej od "Interstellar". Reżyser? Jeden z mistrzów współczesnego kina mainstreamowego - Christopher Nolan. Główny aktor? Matthew McConaughey, któremu rola w "Dallas Buyers Club" przyniosła nie tylko Oscara i Złoty Glob, ale również przeogromną rozpoznawalność i uwielbienie widowni. Do tego dorzućmy jeszcze człowieka, współpracującego z Nolanem już od paru lat - świetnego kompozytora filmowego, Hansa Zimmera. Czy ktoś jeszcze wątpi w istotność "Interstellar"?


O czym jednak ten film w ogóle opowiada? O zbliżającym się końcu ludzkości. Już w trailerze mówi się Widzowi, że w koncepcji Nolana nie zabrakło Ziemianom nowej technologii - zabrakło natomiast jedzenia. Kolejne rośliny umierają przez niszczycielski pył, ludzie utrzymują się przy życiu, jedząc praktycznie wyłącznie kukurydzę. Jest tylko jeden sposób, by nasz gatunek przetrwał - należy osiedlić się na innej planecie. By odnaleźć krainę zdatną do zasiedlenia, wysłana zostaje grupka czterech badaczy. Na jej czele stoi Cooper, czyli sam McConaughey.

Trochę podobnie jak w przypadku "Incepcji", Nolan balansuje tu pomiędzy efektownym kinem mainstreamowym, a nawiązaniami do tworów bardziej ambitnych. To nie "Gwiezdne wojny" ani "Strażnicy Galaktyki". Równie ważne co sama wyprawa i przetrwanie ludzkości, jest tu ukazanie natury człowieka. Cooper, opuszczając Ziemię, zostawia na planecie swoje dzieci. I właśnie związek między nim a córką w dużej mierze napędza fabułę "Insterstellar". Choć to nie jedyny pokaz człowieczeństwa, z jakim przyjdzie nam się spotkać podczas prawie trzygodzinnego seansu.

Bracia Nolan (bo Christopher tworzył scenariusz do filmu wraz z bratem, Jonathanem) to strasznie kreatywni faceci - i to w "Interstellar" widać. Bawią się z Widzem, nie pozwalają mu na nudę. Nawet, gdy jakiś element fabuły wydaje się przewidywalny, oni zawsze dorzucą tam coś takiego, co mimo wszystko potrafi zaskoczyć. Choć to wspomniane blisko trzy godziny, czas ten odczuwa się bardzo nietypowo. Ja po wyjściu z kina miałem wrażenie, jakbym obejrzał właśnie cały sezon jakiegoś cholernie dobrego mini-serialu na raz, zupełnie nie czując przy tym znużenia.

Rozpisywać się o aktorstwie przesadnie nie ma sensu. Oczywistym jest, że Nolan nie mógł dobrać sobie kogokolwiek złego do swojego filmu i rzeczywiście wszyscy tu świetnie spełniają swoje role. Na pierwszy ogień oczywiście wysuwa się McConaughey, któremu znów należą się pokłony i wydaje mi się, że może on ponownie dostać nominację do Oscarów. Ale inni też grają bardzo dobrze - jest przecież choćby Anne Hathaway ("Les Misarbles"), jest i Jessica Chastain ("Wróg numer jeden"). Wielu reżyserów mogłoby pozazdrościć Nolanowi takiej ekipy aktorskiej.

Co do muzyki, będę miał tu podejście nietypowe. Zimmer ponownie zarzuca na nas sieć świetnych dźwięków - to trzeba przyznać. Mimo wszystko, on jakoś już nie potrafi zaskoczyć. W "Interstellar" prezentuje się bardziej jako uznany rzemieślnik niż wielki artysta. O wiele bardziej interesujące jest dla mnie wykorzystanie ciszy. Nolan w kilku miejscach zrobił to naprawdę fenomenalnie, przywołując ma myśl podobny ruch Kubricka w "Odysei kosmicznej". Aż chciałoby się, by reżyser pokusił się o więcej takich zagrywek, bo mimo wszystko dość nieliczna ilość tej gry z ciszą, zostawia jednak poczucie niedostatku.

"Interstellar" ogląda się fenomenalnie. Naprawdę - podczas niektórych momentów łapałem się na tym, że siedziałem wyprostowany w kinowym fotelu z rozdziawionymi ustami, gapiąc się psychodelicznie na ekran. Miałem ochotę w kilu miejscach wykrzyknąć: "GENIUSZ! 10/10!". Bo rzeczywiście - podczas seansu ten film wydaje się może i nie idealny, ale na pewno świetny. Dopiero po wyjściu z kina zaczynasz coraz bardziej rozmyślać: "tu coś nie pasuje, to mogło być zrobione inaczej". Ale mimo wszystko - to następuje dopiero po napisach końcowych. Wcześniej natomiast, przez te prawie trzy godziny, Nolan nie daje Ci czasu na myślenie. Mówi po prostu: "patrz i podziwiaj". To działa.

I dlatego "Interstellar" ewidentnie trzeba nazwać must-watchem. To po prostu trzeba zobaczyć.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: