Knajping: Glonojad

Choć miałem teraz zrobić małą przerwę od recenzowania wegetariańskich knajp i sprawdzenie jakiejś knajpy bardziej obfitującej w mięso, plan mój się nie udał. Oto bowiem postanowiłem z ciekawości raz w tygodniu robić sobie dzień, w którym nie będę w ogóle tykał się mięcha. Zacząłem więc szperać w sieci w poszukiwaniu kolejnych wegetariańskich restauracji w Krakowie.

Po "w sumie spoko" Green Wayu i fantastycznej Novej Krovie, która przewróciła do góry nogami moje poglądy o burgerach, przyszedł czas na Glonojada. W całkiem sporej mierze to właśnie nazwa tej knajpki namówiła mnie do zawitania do niej. "Glonojad" brzmi bowiem zabawnie, optymistycznie, pozytywnie. Poza tym, znajduje się ona niedaleko Rynku Głównego, a dokładniej na Placu Matejki, co było mi mocno na rękę.


Przekroczyłem więc glonojadowy próg dwukrotnie, za każdym razem we wtorek. W obu przypadkach były to okolice godziny czternastej, a więc pora mocno lunchowa. Za pierwszym razem przed Glonojadem były jeszcze wystawione letnie stoliki. Choć dzień - delikatnie mówiąc - nie należał do najcieplejszych, wszystkie one były zajęte. Jak się szybko okazało - nie bez powodu.

Glonojad okazuje się być bowiem miejscem odwiedzanym przez naprawdę sporą ilość ludzi. Część z nich zdaje się być bywalcami stałymi, część natomiast trafiła tu przypadkowo, podobnie jak ja - z ciekawości. Trzeba więc liczyć się z tym, że najprawdopodobniej będziemy musieli się do kogoś dosiąść. Wszyscy tu jednak są do innych jak najbardziej pozytywnie nastawieni i z uśmiechem na twarzy zapraszają do stolika. 

Wcześniej jednak wypadałoby coś zamówić. U mnie za pierwszym razem padło na dyniowe curry, rzecz intrygującą z samej nazwy. Było to chyba swoiste "danie dnia" (choć tydzień później na tablicy widniało dokładnie to samo), więc dostałem je praktycznie od razu po zamówieniu. Kawałki dyni polane lekko pikantnym sosem okazały się aż tak dobre, że tego samego dnia z euforią wręcz poinformowałem kilka osób, jaką to nieziemsko dobrą knajpę odkryłem w centrum Krakowa!

Pewnym krokiem powróciłem więc do Glonajada tydzień później. Tym razem zapragnąłem skosztować - cytuję - "placuszków warzywnych". Dwa dość małe "cosie" przypominają z zewnątrz swoistego dewolaja, pod panierką kryjąc dziwną, zieloną substancję. Choć można przez to poczuć się niepewnie, całość również mi posmakowała i z apetytem szybko ją pochłonąłem.


Oczywiście to nie jest tak, że dyniowe curry i warzywne "placki" otrzymałem bez żadnych dodatków. Do głównego składnika dania dorzucane są bowiem nam - w zależności od naszych preferencji - kasza, ryż lub ziemniaki. Spróbowałem tych dwóch pierwszych i wypadają może i nienadzwyczajnie, ale jak najbardziej okej. 

Poza tym, dorzucane nam są dwie, całkiem sporawe łychy surówek. Do wyboru jest za każdym razem bodajże osiem. I tu pragnę zaznaczyć, że choć jestem dość krytyczny wobec surówek, tak tu cała testowana przeze mnie czwórka dostaje ode mnie kciuk w górę. Nie wiem, z czego one były, -wybierając je, kierowałem się bowiem względami czysto estetycznymi. Wszystkie jednak okazały się jak najbardziej w porządku, za co Glonojad otrzymuje ode mnie sporego plusa.

Nie muszę chyba dodawać, że do tej przyjemnej knajpki jeszcze zapewne nie raz zawitam. Intryguje mnie parę rzeczy z menu, jak naleśniki (ponoć bardzo dobre) czy wegetariańskie quesadilla oraz burrito. Uwagę mam tylko jedną - dania mogłyby być mimo wszystko choć trochę większe. Co prawda po posiłkach w Glonojadzie czułem się najedzony, ale dość szybko (czytaj - tak po godzinie/dwóch) to uczucie umykało, ponownie przywołując głód. 

Poza tym, jestem jednak jak najbardziej zadowolony. Przyjemny klimat, przemiła obsługa, no i - co chyba najważniejsze - bardzo smaczne jedzenie. Do zobaczenia, Glonojadzie!

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)
Zdjęcia wykorzystane w poście pochodzą z fanpage'u Glonojada.

2 komentarze:

  1. Tak sobie myślę, dlaczego nie chodzimy razem na recenzowanie?

    OdpowiedzUsuń