5 moich obecnych cech, którymi nie określiłbym się 5 lat temu


Już przynajmniej kilkakrotnie wspominałem na blogu, jak mocno zmieniło się moje życie w ostatnim czasie. Kiedy dokładnie? Myślę, że wszystko zaczęło się jakieś dwa lata temu, właśnie od rozpoczęcia prowadzenia tego bloga. To był pierwszy impuls dla mnie, który potem przyniósł masę dobrych rzeczy, jakich istnieniem ciągle jestem zadziwiony.

I dziś postanowiłem powrócić na blog właśnie z taką trochę "egzystencjalną" (jak to lubię określać) tematyką. Wypisałem sobie bowiem niedawno listę pięciu cech, którymi obecnie określam się z dumą, kiedyś natomiast przez głowę by mi nie przeszło, że mogą one dotyczyć właśnie mnie. Nie dlatego, że dawniej miałem wobec siebie samego negatywny stosunek, bo mimo wszystko od pierwszych lat życia czułem się świetnie w swojej skórze. Po prostu określając się tymi cechami te symboliczne pięć wiosen temu, zwyczajnie bym skłamał.

Let the game begin!

Pracowity

Moje prywatne zaskoczenie numer jeden. O byciu pracowitym nawet nie marzyłem, bo sądziłem, że jest to w moim przypadku niemożliwe. W szkołach zbijałem wysokie oceny praktycznie bez nauki, co wyjaśniałem zawsze swą inteligencją (owszem, skromny nigdy nie byłem i pewnie nigdy nie będę). Maturę też przeżyłem lekką ręką, traktując ją jak każdy kolejny test.

Bo pracowitość kiełkować zaczęła we mnie dzięki temu narzuconemu samemu sobie zadaniu codziennego pisania na bloga. O tym, że potrafiłem wrócić pijany do domu o 23 i i tak coś napisać, już kiedyś opowiadałem. I dziś w sobie już tak to wytrenowałem, że jeśli mam kompletnie cały dzień wolny, to nie potrafię napisać wyłącznie jednego posta - muszą być przynajmniej dwa. Tym właśnie sposobem, mam obecnie około dwudziestu ukończonych wpisów, które mógłbym puścić w dowolnej chwili. 

Największego kopa chyba jednak dały mi przede wszystkim studia. To pisanie na bloga jeszcze potrafiłem zrozumieć, bo już od wielu lat pisałem teksty tu i ówdzie. Studia jednak nawróciły mnie na drogę nauki i poznawania świata. Skąd się to wzięło?

Prawdopodobnie stąd, że wreszcie przestał stać nade mną świat nalegający na naukę. Nauczyciele, którzy mówili, żeby ślęczeć godzinami nad książkami. Ludzie zapowiadający, iż czeka mnie zarywanie nocek dla nauki. Ci liczący na jak najlepsze oceny z mojej strony. Zaczął się czas, kiedy wreszcie mogłem uczyć się tylko i wyłącznie dla siebie. Przyjąłem to z otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy. I aż mi się trochę smutno robi, że kiedyś takiego podejścia nie miałem i ślęczałem przy komputerze godzinami, zupełnie nic nie robiąc. A w moim przypadku wyciągnięcie z tego choćby trzydziestu minut na naukę dałoby niesamowite efekty.

Źródło: Unsplash.com
Aktywny

Prawie całe swoje dotychczasowe życie przesiedziałem na tyłku - przyznaję. W dzieciństwie grałem trochę w piłkę, ale raczej dla towarzystwa niż sportu samego w sobie. Naprawdę lubiłem tylko jazdę na rowerze, jednak raczej nie na przesadnie długich dystansach. Dwa kółka były zwyczajnie moim środkiem transportu, a nie pojazdem samym w sobie przynoszącym fun.

A teraz, gdy tylko mam pod ręką rower, nie potrafię przepuścić dnia bez zrobienia na nim choćby kilkunastu kilometrów. W Krakowie bicyklu prywatnego brak, pozostaje mi jednak bieganie. Czynność, która stała się moim hobby, czymś sprawiającym niesamowitą radość. Za mną półtora roku biegania, pokonałem do tej pory około dwóch tysięcy kilometrów.

Dawniej potrafiłem przez dwadzieścia cztery godziny nie opuszczać domu. Dziś nie wyobrażam sobie życia przesiedzianego na kanapie i choćby dłuższy spacer muszę każdego dnia zaliczyć. 

 Szczupły

Oczywiście wynikiem mojej zwiększonej aktywności fizycznej jest utrata wagi. Jak już zdarzyło mi się na blogu wspominać, półtora roku temu ważyłem prawie dziewięćdziesiąt kilo. Nie żyło mi się z tym źle - co to to nie. Nie jestem typem człowieka z masą kompleksów czy czymkolwiek w tym rodzaju, dlatego nigdy problemu ze swoją nadwagę nie miałem. Wiedziałem jednak, że kiedyś mimo wszystko zrzucę zbędne kilogramy.

I tak się stało, że w pół roku schudłem dwadzieścia kilo. Myślałem, że po rozpoczęciu regularnego biegania zrzucę pięć, no - maksymalnie dziesięć kilogramów. Nigdy nie uważałem się za grubego, ale do chudzielca było mi jeszcze dalej. Dziś jestem po prostu szczupły. I mi lepiej mi z tym niż ze swoimi starymi dziewięćdziesięcioma kilogramami żywej wagi. Jest fajnie.

Źródło: Gratisography.com
Ukulturalniony

To znaczy, okej - ja zawsze byłem trochę bardziej ogarnięty w świecie kultury niż przeciętny człek. Zacząłem wcześnie czytać książki i to polubiłem. Miałem jednak etapy, że czytanie odpuszczałem na dobre kilkanaście miesięcy. Filmów nie oglądałem zbyt dużo, tylko czasem zdarzało mi się sięgnąć po coś naprawdę dobrego. Muzycznie ciągle błądziłem, nie będąc jeszcze pewnym, gdzie jest w tym przypadku moje miejsce.

Jedynie z grami byłem za pan brat, bo to był mój świat praktycznie od dzieciństwa. Przez pewien okres czasu znałem wszystkie daty premier na najbliższy rok, kojarzyłem nawet najbardziej niszowe tytuły. Trudno jednak by było inaczej, gdy aktywnie współpracowało się z kilkoma redakcjami związanymi ze światkiem konsolowym.

Dziś natomiast gry to tylko część mojej kulturowej strony. Non stop czytam książki, ostatnio coraz szybciej, przez co do puszczenia na blog czeka jakichś pięć czy sześć recenzji. Odwiedzam regularnie kino, sprawdzając wszelkie nowości. Muzycznie też trafiłem w samo sedno - słucham po prostu muzyki dobrej. Nieważne, czy jest to rap, minimal techno, jazz, rock czy nawet i mainstreamowy pop. Liczy się dla mnie wyłącznie muzyka dobra. 

I ciągle pragnę się ukulturalniać jeszcze bardziej. Moim celem od jakiegoś czasu jest wzięcie się wreszcie w garść i sięgnięcie po komiksy, a także regularne czytanie magazynów. Mam nadzieję, że kiedyś się to uda. Może nie już teraz, za tydzień czy dwa, ale kilka(naście) miesięcy brzmi całkiem rozsądnie.

Wszechstronny

Z tego ukulturalnienia praktycznie wprost wypływa z kolei moja wszechstronność. Świetnym przykładem tego jest wspomniana już kwestia muzyki i tego, że słucham niezliczonej ilości jej gatunków. Podobnie sprawa ma się z książkami czy filmami. Sięgam zarówno po rzeczy będące stricte wymysłem fikcji, przez biografie znanych ludzi, na tworach historycznych kończąc.

Czuję się z tym jak? Standardowo - świetnie. Trochę z tym jak człowiek renesansu. Wiem, Leonardo to ze mnie raczej nie będzie, ale to określenie brzmi tak doniośle, że moja wrodzona antyskromność nie potrafi go przemilczeć.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)
Zdjęcie z góry dzisiejszego postu pochodzi z serwisu LifeOfPix.com

2 komentarze:

  1. muzyka po prostu dobra - rozumiem, że miarą dobrej muzyki jest Twój subiektywny gust?... :D
    ~Twój PRowiec nie propsuje tego zdania:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że tak. Ale najpierw tę muzykę muszę jakoś odkryć, co w dużej mierze dzieje się dzięki opiniom innych ludzi, szczególnie tych, w których gust muzyczny ufam. Więc to nie jest tak, że jestem w swoim uwielbieniu do któregokolwiek z lubianych przeze mnie kawałków osamotniony :D

      Usuń