Było nas czterech. Ci z góry wyposażyli nas tak, jak każdego w tych czasach. Dostaliśmy po zużytym karabinie i marnym pistolecie. Ten ostatni podobno miał uratować nam tyłek w ostateczności - gdybyśmy stracili naszą główną broń. Gówno prawda. Każdy dobrze wiedział, że z Desert Eaglem w łapie jesteś nikim dla kolesia z kałachem. Okej, z wieśniakiem dałbyś sobie radę. Ale nasi prawdziwi przeciwnicy byli wyszkoleni równie dobrze jak my.
Zrzucili naszą czwórkę w jednym miejscu. Mieliśmy po prostu wyeliminować typów z drugiej stronie barykady. Rozdzieliliśmy się na rozstaju dróg. Jeden z nas poszedł w lewo, kryjąc się za stertami porzuconych ciężarówek. Drugi miał przedzierać się przez środek i prawdopodobnie paść jako pierwszy. Trzeci typ i ja dostaliśmy za zadanie przejście przez magazyn. Tam z kolei miało być najbardziej gorąco.
Bezproblemowo weszliśmy przez boczne drzwi. Schowaliśmy się za kontenerami ustawionymi na podwyższeniu. Wychyliłem się, by sprawdzić, czy ktoś z "tych złych" pilnuje wnętrza magazynu. Był jeden. Szperał coś przy innych kontenerach, dokładnie na wprost od nas. Nie kazano nam się bawić w podchody. Nie narzekaliśmy - wszyscy lubiliśmy zadymę.
Wychyliłem się zza kontenera. Za mną poszedł karabin. Przymierzyłem, wystrzeliłem. Nie było widać głowy, więc wyprułem pół magazynka w tę część ciała, którą widziałem.
Myślicie, że na tym się skończyło. Phi. Ani to nie był pierwszy, ani ostatni raz. Kiedy indziej mnie i jeszcze jednego kolesia zrzucono w Czarnobylu. Okazało się, że jacyś idioci postanowili urządzić sobie spotkanie w środku najsłynniejszego z opuszczonych miast świata. Promieniowanie nic nie znaczy, gdy bogaty koleś płaci Ci za ochranianie jego tyłka. Albo jak nam - za jego zabicie.
Sprzątaliśmy kogoś tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Poza tym po prostu się skradaliśmy. Nie wiem, jakim cudem nie przejechała nas parada czołgów albo nie zabił koleś patrzący praktycznie wprost na miejsce, gdzie się chowaliśmy. Ale dotarliśmy tam, gdzie musieliśmy - do jednego z tych wielkich, opuszczonych bloków w Prypeci. Nawet nas, niby odważnych kolesi, przeszły wtedy ciary.
A musieliśmy czekać jeszcze kilka godzin do pojawienia się naszego celu. Mieliśmy punkt widokowy, snajperkę, całe to gówno, którego było potrzeba do odstrzelania głowy wartej naprawdę sporo zer na koncie. Wreszcie się zjawił. Głowa rozpadła mu się na niewiarygodną ilość małych cząsteczek, gdy był akurat w trakcie rozmowy. Muszę przyznać - ten strzał naprawdę mi się udał.
Innym razem dostałem dowodzenie nad pewną dziwaczną grupą ludzi. I mam namyśli NAPRAWDĘ ogromnych dziwaków. Zacznijmy od tego, że kazali mi się przebrać za średniowiecznego rycerza. Yup - hełm, zbroja, tego typu sprawy. Zabrali mi też karabin, a w jego miejsce dali cholernie ciężki miecz i tarczę. It will be fun, they said.
Ekipa okazała się być jednak jeszcze bardziej szalona. Jeden z nich był karłem, nazywającym się "krasnoludem". Drugi chyba wydłużył sobie operacyjnie uszy, żeby móc mianować się "elfem". Ostatnia była laska. Całkiem niezła, muszę przyznać. Ale mimo tego, bałem się do niej w ogóle podchodzić. Jedyne, o czym potrafiła rozmawiać, to "magia" i raczej nie chodziło jej o to, co możemy wspólnie wyczarować w łóżku.
Wypuścili nas na jakieś pieprzone pustkowie i kazali wyczyścić obszar z bandytów. Jak mieliśmy to zrobić mieczami i całą resztą tego typu rzeczy? Nie miałem pojęcia. Ale hej - czego się nie robi dla sławy. Poszliśmy więc przed siebie i nagle natknęliśmy się na obóz naszych wielkich przeciwników. Myślałem, że padnę tam ze śmiechu, gdy zobaczyłem, że oni są równie popieprzeni jak cała ta banda wokół mnie. Też mieli mieczyki, łuki, zbroje.
Zaatakowaliśmy. Machałem mieczem tak, jak robili to w filmach. Reszta musiała mi co chwilę ratować tyłek, bo zdecydowanie nie ogarniałem, o co chodzi. Ale wreszcie miałem okazję się wykazać. Przebiłem się przez gardę jednego z dzikusów i pchnąłem mieczem prosto w jego pierś. Satysfakcja jak cholera.
Było jeszcze mnóstwo podobnych akcji. Kiedyś przebrałem się za czarnego, dołączyłem do gangu i rozjeżdżałem ludzi na ulicach miasta. Innym razem zjadłem jakieś dziwne grzyby i skakałem dziwnym stworom po głowie. Skakałem na ludzi z dachów, z ostrzem ukrytym w rękawie. Wyrywałem kręgosłupy przeciwnikom, z którymi stawałem twarzą w twarz na okrwawionej arenie.
Zabijałem ludzi, zwierzęta i potwory, o jakich Wam się nawet nie śniło. Zabijałem karabinem, mieczem i gołymi rękoma. Na Ziemi, na statku kosmicznym, na Marsie i w korycie samego Lucyfera. Tych, którzy milczeli i tych, których słyszałem. Żywych ludzi i sztuczną inteligencję.
Zabiłem miliony. W grach wideo.
Dla niektórych jednak to tak, jakbym zabił w prawdziwym świecie. A nawet jeśli nie, to wierzą oni, że przez te wszystkie wirtualne morderstwa jestem człowiekiem groźnym. Takim, który w każdej chwili może wyciągnąć z szafy karabin i zabić wszystkich zebranych na domówce.
Gry zrobiły ze mnie zabójcę. Przynajmniej w oczach mediów.
Jest jednak szansa, by zmienić ten stan rzeczy. By uświadomić ludziom spoza growego światka, że przecięcie Locusta piłą mechaniczną w "Gears of War" nie namówi Cię do spróbowania tego samego w rzeczywistości.
Był kiedyś taki przezabawny odcinek "Na dobre i na złe", który miał chyba najbardziej żenujący scenariusz w historii polskich seriali. Pewna starsza pani trafiła w nim do szpitala w Leśnej Górze po tym, jak jej kilkuletni wnuczek dźgnął ją nożem. Dlaczego? Bo myślał, że - podobnie jak w grach wideo - babcia ma kilka żyć.
Nawet, jeśli nie uda się nam pozbyć takich absurdów w stu procentach, możemy "nawrócić" chociaż kilka osób. Dziennikarka Ela Rydzewska zbiera właśnie za pomocą serwisu PolakPotrafi pieniądze na realizację reportaży o tym, jak rzeczywiście granie w gry pełne przemocy wpływa na człowieka. Wszystko ma być zrobione profesjonalnie i dokładnie.
Akcję poparli między innymi Tomasz Gop czy Adrian Chmielarz. Jeśli jesteś graczem, prawdopodobnie dobrze kojarzysz te nazwiska. Ten pierwszy stoi między innymi za "Wiedźminem 2" czy "Lords of the Fallen", ten drugi to twórca "Painkillera", "Bulletstorma" czy "Vanishing of Ethan Carter". Trudno by było, bym ja - jako zapalony gracz - również nie poparł tej inicjatywy.
Jeśli więc chcecie dowiedzieć się na jej temat więcej, a ostatecznie może i nawet wpłacić co nieco na potrzeby akcji - kliknijcie TUTAJ.
Pokażmy, że zabijamy tylko w grach.
Pokażmy, że zabijamy tylko w grach.
0 komentarze: