Majk vs Oscary - edycja 2015


Rok temu odpuściłem sobie komentowanie Oscarów, choć również i wtedy od razu po porannej pobudce spojrzałem w telefon, by dowiedzieć się, kto wygrał te najsłynniejsze filmowe nagrody. Tym razem postanowiłem jednak wrócić do opcji napisania paru słów na ten temat, biorąc pod uwagę fakt, że byłem niesamowicie wczuty w najnowsze rozdanie złotych statuetek. Kibicowałem konkretnym produkcjom, z całej siły trzymałem za nie kciuki. A że w kilku miejscach zostałem nieprzyjemnie zaskoczony, chęć napisania paru słów na temat Oscarów aż kipi spod moich palców.

Na sam początek jednak, by wprowadzić się w pozytywny nastrój, posłuchajmy świetnej piosenki otwierającej tegoroczne rozdanie złotych ludzików, wykonanej przez Neila Patricka Harrisa, Annę Kendrick oraz Jacka Blacka!


Dla odmiany, zaczniemy nie od głównej kategorii, a nagrody, która Polakom przyniosła najwięcej radości. Tak jak przewidywała spora część specjalistów, "Ida" (recenzja TUTAJ) otrzymała statuetkę za najlepszy film nieanglojęzyczny, pobijając między innymi złych Rosjan, których "Lewiatan" pokonał naszą narodową chlubę w walce o Złote Globy. Jak więc wygląda moje podejście do sukcesu Polski na Oscarach?

Cieszę się. Nie jestem przesadnym fanem sztucznego patriotyzmu, ale tu rzeczywiście mamy się z czego radować. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że "Ida" żadnym cudownym tworem nie jest i ja już od kilku tygodni głośno ogłaszam wszem i wobec, iż jedną z największych pomyłek tegorocznych oscarowych nominacji jest nieuwzględnienie świetnej "Mamy" Xaviera Dolana (recenzja TUTAJ). Także - uważam, że produkcja Pawlikowskiego jest w jakimś tam stopniu przez widzów przeceniana, ale Polska w mym sercu jednak się cieszy.

Patriotyczny obowiązek odbębniony, możemy więc spokojnie wrócić do najlepszych kąsków Oscarów - "Birdman" (recenzja TUTAJ) ze statuetką za najlepszy film w ogóle. Ja oczywiście jestem zdruzgotany, bo choć produkcja ta jest świetna i porywająca, tak całym sercem stałem za geniuszem Richarda Linklatera i jego "Boyhooda" (recenzja TUTAJ). Dla mnie ten drugi film będzie już chyba zawsze jedną z najlepszym produkcji kinematograficznych, jakie widziałem i stoję murem za wszystkimi recenzjami typu "10/10". Może Akademia jest za stara, by aż tak docenić ten twór jak ja, członek Pokolenia Milenium, może po prostu bliższy był im temat poruszany przez "Birdmana". Pozostaje mi powiedzieć jedynie: szkoda. Szkoda, że o jednym z najlepiej ocenianych filmów w historii nie będziemy mogli powiedzieć "film z Oscarem".

Jak sytuacja wygląda dalej? Co ciekawe, Oscara za najlepszego aktora pierwszoplanowego nie otrzymał Keaton za swą rolę w "Birdmanie". Trzeba jednak przyznać, że Eddie Redmayne w roli Stephena Hawkinga z "Teorii wszystkiego" (recenzja TUTAJ) to czysty geniusz, nawet pomimo faktu, że sam film do wybitnych nie należy. On nie zagrał Hawkinga - on nim naprawdę był.

No i sam Eddie w świetnym stylu odebrał Oscara:


Większą niepewnością była dla mnie jednak nagroda za pierwszoplanową rolę żeńską. W dużej mierze dlatego, że pojawiły się tu nominacje dla aktorek z aż trzech raczej dość niemainstreamowych filmów: Marion Cotillard za "Dwa dni, jedna noc" (kilka dni temu otrzymała za tę rolę francuskiego Cezara), Reese Witherspoon za "Dziką drogę" oraz Julianne Moore za "Still Alice". Wygrała ta ostatnia, chociaż ja kibicowałem Rosamund Pike za jej grę w "Zaginionej dziewczynie" Finchera (recenzja TUTAJ).

Ogromną satysfakcję przyniosła mi natomiast nagroda za drugoplanową rolę męską. Tak jak przewidywano, statuetkę tę zgarnął J.K. Simmons za swoją świetną rolę w uwielbianym przez tłumy "Whiplashu" (recenzja TUTAJ). Konkurencję miał mocną (szczególnie w postaci Nortona z "Birdmana" i Hawke'a z "Boyhooda"), ale reszta zawodników nie mogła się jednak równać z tak świetnie zagraną postacią jak Terence Fletcher.

Drugoplanowa rola żeńska to natomiast swoista nagroda pocieszania dla "Boyhooda". Patricia Arquette jak najbardziej słusznie otrzymała statuetkę za rolę Matki, ale i konkurencji nie miała przesadnie trudnej do pokonania. Emma Stone może i ma fajny tyłek w "Birdmanie", ale - jak widać - nie jest to atut wystarczający dla impotentów z Akademii. 

Kategoria "Najlepszy reżyser" to natomiast znów sprawa trochę smutnawa dla mnie. Tu bowiem również "Birdman" odniósł zwycięstwo nad "Boyhoodem". W tym jednak przypadku aż tak na Akademię nie warczę, bo zarówno Alejandro González Iñárritu, jak i Richard Linklater mieli wizję z prawdziwego zdarzenia i nawet mi ciężko byłoby powiedzieć wprost, który z nich powinien dostać akurat tę statuetkę.

Scenariusz oryginalny to kolejne zwycięstwo "Birdmana" i - jak mi się wydaje - najbardziej słuszne. W "Boyhoodzie" niekoniecznie chodzi bowiem o wybitny scenariusz. Ja jednak delikatnie trzymałem kciuki za "Wolnego strzelca" (recenzja TUTAJ). To (tuż obok wspomnianej wcześniej "Mamy") najbardziej niedoceniony przez Akademię film w tym roku, bo pomimo swej świetności, otrzymał raptem tę jedną nominację. O wiele bardziej kłóciłbym się jednak o nagrodę za scenariusz adaptowany, którą otrzymała "Gra tajemnic" (recenzja TUTAJ). Ten tytuł uważam bowiem z kolei za najbardziej przeceniony film oscarowy, którego miejsce w głównej kategorii powinien zająć choćby "Foxcatcher".

Ale na gifie Cumberbatch wyszedł mistrzowsko:


Dalsze kategorie to już rzeczy stricte techniczne. Tu sporą pulę nagród zgarnął "Grand Hotel Budapest" (recenzja TUTAJ), co uważam za jak najbardziej słuszne i sprawiedliwe. W kategorii "zdjęcia" nominowana była ponownie "Ida", ale nie ukrywajmy, że "Birdman" był tu zdecydowanie bardziej wartą nagrodzenia produkcją. Jedynym, do czego mogę się w przypadku kategorii technicznych przyczepić, to brak "Zaginionej dziewczyny" w dziale "najlepsza muzyka oryginalna". Trent Reznor i Atticus Ross odwalili tu bowiem kawał świetnej roboty - jak zresztą w każdym tworze Finchera - i jest to zdecydowanie najczęściej słuchany przeze mnie soundtrack filmowy z ubiegłego roku. Dwójka ta zgarnęła już jednak nagrodę za muzykę w roku 2010, więc można to niedopatrzenie Akademii wybaczyć.

Krótkometrażówek i dokumentów nie oglądałem, chociaż w kategoriach tych były nominowane dwa polskie filmy. Pewnie jeszcze to nadrobię, coby nie być uznanym za antypatriotę, chociaż już i tak pewnie nagrabiłem sobie wystarczająco mocno podważając genialność "Idy". Oscarowy finisz to jednak jeszcze jedna radość dla mnie - wygrana "Wielkiej szóstki" (recenzja TUTAJ) w kategorii "najlepsza animacja". To przesłodka bajka, która zniewala dosłownie każdego #TeamBaymax

A teraz pora pochować koszulki oraz transparenty z napisem "#TeamBoyhood" i powoli przygotowywać się do przyszłorocznych Oscarów. Wracamy do prostego świata oglądania filmów, nadrabiania kinowych zaległości. Ze spóźnieniem do Polski przybył już "Snajper", którego zrecenzuję na dniach, a w kwietniu (dopiero!) w nadwiślańskich kinach pojawi się "Selma". Na tych dwóch oscarowych produkcjach zależy mi najbardziej, nie pogardzę jednak nadrobieniem jeszcze paru tytułów, które ominęły mnie lub Polskę w ogóle.

To były dobre Oscary, chociaż nie bez kilku dziwnych typów Akademii. Warto jednak zwrócić uwagę, że pojawiło się wyjątkowo dużo filmów bardziej niszowych, a zdecydowanie mniej mocno mainstreamowych średniaków. Najlepsze przykłady to oczywiście "Boyhood" czy "Whiplash", ale również i "Birdmanowi" zdaje się być całkiem blisko do światka offowego. Taka sytuacja może jedynie cieszyć.

A czy Wy macie jakieś przemyślenia co do tegorocznych Oscarów? Jeśli tak - dajcie znać w komentarzach. Tylko proszę Was - odpuście sobie teksty o "antypolskości" "Idy". Ten blog to nie miejsce na takie dyskusje.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Chyba mi czegoś brakuje (może za mało obyta z kulturą jestem?) ale dla mnie "Ida" nie była niczym "łał zachwycam sie tym dzieło sztuki", nie mówię przez to że nie powinna dostać Oscara bo czemu nie? Mam wrażenie że w ogóle ta nagroda nie jest już taka "Ten film ma Oscara i ten film zachwyca". Może przez to, że nie ma już takich filmów jak kiedyś a może po prostu ja się nie znam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się "Idą" nie zachwycam, choć akurat sądzę, że bliżej jej do sztuki niż zwykłego filmu. Co do ogółu Oscarów - wiele osób mówi, że nagroda ta jest przereklamowana i nic nie znaczy. Nie zgadzam się. Tu zawsze nominowane zostają jedne z najlepszych filmów w danym roku, a to, że potrafi wygrać takie "12 Years a Slave", to inna sprawa. No i nie jestem pewien co do tego zdania "nie ma już takich filmów jak kiedyś". Kino ewoluuje z każdym rokiem i to wychodzi mu jedynie na dobre. Można pozwolić sobie na więcej eksperymentów, więcej nietypowych zagrań, czegoś, o czym przed latami nie było mowy. Szanuję klasykę i słynnych reżyserów, ale myślę, że w dzisiejszych czasach mogliby oni zrobić filmy jeszcze lepsze.

      Usuń