Wróciłem do miasta, w którym spędziłem najlepsze lata swojego dotychczasowego życia. Wysiadłem na przystanku, gdzie nie raz czekałem na autobus w środku nocy i gdzie nie raz po nieprzespanej nocy wysiadałem. Przeszedłem znaną sobie drogą, mając w słuchawkach muzykę, jakiej słuchałem kilka lat temu w takiej samej sytuacji. Odwiedziłem moje własne "korytarze liceum", patrząc z sentymentem na te rzeczy, które nie zdążyły się tu jeszcze zmienić.
I choć nie palę, chciałem sobie przypomnieć, jak to było "za starych, dobrych lat". Kupiłem piwo, cygaretkę, zapałki. Szwendałem się po parku, odwiedzając kilka z najbliższych mi miejsc. Każdy skręt, każda ławka coś tu dla mnie znaczą. Byłem w krainie przepełnionej tak niesamowitą toną nostalgii, że film o tym mógłby być nakręcony jedynie w czerni i bieli lub z nałożonym instagramowym filtrem "1977".
W pewnym momencie się jednak opamiętałem. Stwierdziłem, że to co robię, jest złe. Bo już nie pierwszy raz trafiałem do tej krainy, nie pierwszy raz zaopatrywałem się w odpowiednie rzeczy, by przywołać klimat dawnych lat. Z tym "trafianiem" też się pomyliłem - ja sam się do tego świata wrzucałem, przywiązując się kajdankami do każdego kolejnego drzewa wspomnień.
No ale jak to tak - wspominanie dobrych czasów jest złe? Jeśli robimy to zbyt często - jak najbardziej. Bycie przywiązanym do "good old days" potrafi bowiem zabrać naprawdę sporo radości z życia obecnego. Powstrzymuje nas przed ruszeniem do przodu, przed robieniem czegoś, co może stać się kolejnym świetnym przeżyciem - lepszym od tego, co już nas spotkało.
Źródło: Flickr.com |
Nie chcę porzucić całej swojej przeszłości, zostawić ją z tyłu tak, jakby zupełnie nie istniała. Ale postanowiłem, że nadszedł najwyższy czas, by przestać wspominać ten etap jako "stare, dobre czasy". To odpowiedni moment, by wreszcie przestać rozczulać się nad tym, jak kiedyś było świetnie. Nadeszła nowa, ważniejsza misja - sprawić, by teraźniejszość stała się "nowymi, lepszymi czasami".
I potem, po wielu latach, ponownie wrócić do tych starych miejscówek, z którymi mam tak wiele wspomnień. Wtedy jednak to nie będzie już przyjście człowieka skutego ze swoimi wspomnieniami kajdankami. To już przestanie być zamknięty okres, zwany "starymi, dobrymi czasami". Zamiast tego nadam im nazwę "początek dobrych czasów". Etapu, którego końca wciąż nie widać.
Bo trzeba nauczyć się patrzeć na przeszłość obiektywnie (mi ostatnio chyba się udaje) - wracać do miłych chwil, które pasują do teraźniejszego Ja, a odseparować te, które nie są już częścią nas. I z obu cząstek się uczyć, ale nie tylko w sensie praktycznym (o, zjebałem to i to, więcej tak nie zrobię - oczywiście, że tak nie zrobię, ponieważ nie będę miał okazji wrócić do dokładnie takich samych okoliczności), lecz przede wszystkim duchowym. Jeżeli dziś mamy świadomość, że coś nam sprawiało radość i możemy być dumni z czegoś, co wybieraliśmy, nabyta wiedza praktyczna będzie wcielana w życie z radością i pozytywną energią - a więc o wiele skuteczniej. To trochę jak z nauką czegokolwiek (albo rąbaniem drewna). Jeżeli czerpiemy z nauki danej rzeczy przyjemność (albo mamy świadomość, iż dzięki rąbaniu drewna napalimy w kominku i nie będzie nam zimno), podejdziemy do samego procesu i jego następstw z większym entuzjazmem - wiedza sama się zmieści w głowie (a siekiera będzie latała szparko) :)
OdpowiedzUsuń