Zbliża się apokalipsa - od trzynastego lutego tego roku w polskich kinach grana będzie filmowa adaptacja "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Krytycy filmowi płaczą, recenzenci idą na seans trzęsąc się ze strachu. Jest jeszcze jedna wyjątkowo poszkodowana grupa osób - faceci kobiet zakochanych w książce E. L. James. Sporo z nich zostało bowiem zmuszonych przez swe niewiasty do wspólnego wypadu na seans "Pięćdziesięciu twarzy Greya" w Walentynki. Panowie - łączę się z Wami w bólu.
Dziś natomiast porcja kinematografii o wiele lepszej. Dla tych, których partnerka również nie trawi porno literatury, ale pragnie obejrzeć jakiś romantyczny film przy winie i pysznej kolacji. Dla tych, którzy - na całe szczęście! - nie zdążyli kupić biletu na ekranizację tworu E. L. James, przez co teraz muszą odpokutować przed dziewczyną przez zaplanowanie wieczoru idealnego. No i wreszcie także dla singli, którzy nie hejtują Walentynek tylko dlatego, że sami nikogo nie mają, a na dodatek mają ochotę również w jakiś sposób święto zakochanych klimatycznie spędzić.
Oto więc przed Wami dziesięć filmów na walentynkowy wieczór. Amerykańscy naukowcy przeprowadzili na moje zlecenie specjalne badania i wykazali, że nie ma na całym świecie osoby, która nie znalazłaby na tej liście choćby jednej interesującej jej pozycji. Dlatego też zapraszam do czytania dalszej części tekstu i - przede wszystkim - życzę miłego seansu!
"Całkiem zabawna historia"
Na sam początek film, o którym na blogu jeszcze nie miałem okazji pisać. "Całkiem zabawna historia" to opowieść o trochę nieogarniającym życia chłopaku, który trafia na oddział psychiatryczny miejscowego szpitala. Wiadomo, co się dzieje potem - nastolatek poznaje swą prawdziwą miłość i postanawia zdobyć jej serce. Poza fragmentami bardziej dramatycznymi, sporo tu rzeczywiście tego, co sugeruje tytuł - czyli humoru. Trudno zresztą, by było inaczej, gdy jedna z głównych ról trafia w łapska Zacha Galifianakisa, znanego najbardziej z roli Alana w "Kac Vegas". Finalnie dostajemy więc całkiem niezły, luźny i zabawny film o nastoletnich zmaganiach z zakochaniem.
"Cudowne tu i teraz"
Zero cukierkowatości w romansie nastolatków? "Cudowne tu i teraz" pokazuje, że to możliwe. To nie zawsze wesoły, za to w pewnym momencie niewątpliwie mocno szokujący film. W rolach głównych Shailene Woodley (Hazel z ekranizacji książki "Gwiazd naszych wina"), ale i przede wszystkim Miles Teller, który na szeroką skalę został ostatnio doceniony za sprawą fenomenalnego "Whiplash". Dłuższą recenzję filmu "Cudowne tu i teraz" znajdziecie natomiast TUTAJ.
"Don Jon"
Jeśli jesteście wyjątkowymi luzakami i uważacie, że obejrzenie wspólnie w Walentynki filmu o masturbacji będzie okej, to trafiliście w dobre miejsce. Bo "Don Jon" to w zasadzie film o kolesiu, który bardzo lubi tzw. "walenie konia". Natomiast jego piękna dziewczyna zdecydowanie tego nie lubi. Panie mogą popatrzeć sobie na Josepha Gordona-Levitta (który zresztą jest również reżyserem filmu i autorem jego scenariusza), a panowie mają tu swoją Scarlett Johansson. No nie da się narzekać. Po więcej informacji na temat "Don Jona" zajrzyjcie do RECENZJI.
"Ona"
Jeden z - moim zdaniem - trzech najlepszych filmów ubiegłego roku. Świetny pomysł na historię został naprawdę dobrze wykorzystany, a za całym tym dziełem stoi nie kto inny, jak sam Spike Jonze. Oto historia o mężczyźnie zakochanym w sztucznej inteligencji, która wzrusza i bawi bardziej niż niejeden romans z ludźmi po obu stronach barykady. Więcej o tej nietypowej produkcji poczytacie natomiast TUTAJ.
"O północy w Paryżu"
Jeśli lubicie Woody'ego Allena, Paryż i kulturę lat 20. ubiegłego wieku (czyli oddalibyście cały swój majątek za podpis Fitzgeralda na Waszym pomiętoszonym egzemplarzu "Wielkiego Gatsby'ego") - ten film jest dla Was. Mężczyzn jednak ostrzegam, że skutki obejrzenia tego filmu z kobietą mogą być katastrofalna dla Waszego portfela. Liczcie się bowiem z tym, że niewiasta zakocha się do nieprzytomności w Paryżu i zażyczy sobie podróż do francuskiej stolicy w najbliższe wakacje. Albo i nawet najbliższy weekend. Zostaliście ostrzeżeni.
"Pół na pół"
Joseph Gordon-Levitt ponownie w naszym zestawieniu (i uprzedzam - nie ostatni). Tym razem gra on faceta chorującego na raka, który w pewnym momencie na swoją chorobę zalicza nawet jedną panienkę. Towarzyszy mu wierny giermek pod postacią ulubieńca fanów amerykańskich komedii, Setha Rogena. Jest też prawdziwa miłość i dramatyczne chwile, coby z filmu nie powstał hołd dla hedonizmu. Mi się "Pół na pół" spodobało, o czym pisałem bardzo dawno temu.
"Scott Pilgrim kontra świat"
Jeśli oboje w związku jesteście geekami, którzy wolą wieczorem wspólnie pograć na konsoli niż iść do klubu - oto Wasz idealny film na Walentynki. Są nawiązania do ośmiobitowego świata, jest mnóstwo zagrywek rodem z klasycznych gier, a miłością głównego bohatera (którego z kolei gra bardzo lubiany przeze mnie Michael Cera) jest laska o fioletowych włosach. Co natomiast nasz heros musi zrobić, by zdobyć swą ukochaną? Pokonać siedmiu bossów, czyli... jej byłych chłopaków. "Scott Pilgrim" to istna uczta dla zakochanych geeków.
"Twój na zawsze"
A to z kolei romans właściwie całkiem typowy, ale nie znaczy to, że zły. Tak samo złym nie czyni go to, iż gra w nim Robert Pattinson. Można filmowego "Zmierzchu" nie lubić, ale tu chłopak zagrał naprawdę dobrze! No i jest też piękna Emilie de Ravin, w której się skrycie kochałem, gdy grała w "Lost". A w "Remember Me" wygląda już tak pięknie, że o rany. W skrócie - fajny film z mocno creepy zakończeniem. Oglądałem jakieś trzy razy, co dla mnie jest niesamowitym wynikiem. Polecam.
"Jestem na tak"
Zooey Deschanel kocham zupełnie nie skrycie, bo przyznaję się do tego każdej świeżo napotkanej osobie. Uwielbiam jej śpiewy w zespole She & Him, uwielbiam jej postać z "New Girl" i uwielbiam coś jeszcze z nią związanego, o czym za chwilę. Najpierw jednak "Jestem na tak", czyli film z Jimem Carreyem. Wiecie co to oznacza, prawda? Jest mnóstwo absurdalnego humoru i robienia sobie jaj z tony rzeczy, co wrzucono w fajny koncept - bohater, którego gra Jim, musi się na wszystko zgadzać. Jest też miłość, ale mimo wszystko więcej w tym komedii niż romantyzmu. Fajne. Recenzja TU.
"500 dni miłości"
Na sam koniec moja zdecydowanie najulubieńsza i wychwalana przeze mnie na każdym kroku komedia romantyczna. Film, który posiada jeden z najlepszych duetów aktorskich w historii filmu. Tak, wiem, że to mocne słowa, ale combo Zooey Deschanel + Joseph Gordon-Levitt po prostu WYMIATA. To zresztą w ogóle nie jest typowa komedia romantyczna, bo więcej tu "nie-miłości" niż miłości. Uwielbiam.
A Wy - macie jakieś ciekawe propozycje filmów na walentynkowy wieczór? Jeśli tak, dajcie znać w komentarzu!
Ja bym chyba obejrzał jeszcze raz Don Jon'a, bo choć film słaby, to jest w nim Scarlett.
OdpowiedzUsuń