W ciągu paru ostatnich lat, w sferze kultury mocno wypromowało się określenie "indie". Słowo to nie jest bynajmniej związane z krajem o tej samej nazwie, a oznacza ono po prostu "niezależny". Są więc "indie movies", "indie games", a przeważająca ilość współczesnych zespołów rockowych nie gra rocka starodawnego, a właśnie takiego określanego mianem "indie". Do szczęścia brakuje tylko "indie books", które ponoć istnieją, ale mało kto zwraca na nie uwagę.
Cała ta "niezależność" wypływa zazwyczaj po prostu z oderwania się twórców danego produktu kultury od wielkich gigantów danej branży. Filmy i gry tego typu mają więc zazwyczaj o wiele mniejszy budżet od hollywoodzkich hitów czy kolejnych odsłon "Call of Duty", a i konotacje z rzekomymi monopolistami konkretnych rynków rzadko tu występują. Inaczej jest jedynie w przypadku muzyki. Grajkowie spod znaku indie rocka kiedyś rzeczywiście byli mocno niszowymi twórcami, dziś jednak ich krążki często są wypuszczane przez Sony Music czy inny Universal.
Wszystkie jednak te "niezależne" twory, stały się centrum zainteresowania ludzi szukających kultury jedynie stricte ambitnej. W dużej mierze wśród nich można więc znaleźć różnorodnych snobów, hipsterów i ogrom innych tego typu ludzi. Przeciętniaków czy też "zwyczajnych" osobników jest tu zdecydowanie mniej. "Indie" wciąż bowiem uchodzi za sferę przeznaczoną jedynie dla tych, którzy są (podobno) znawcami kultury wszelakiej.
Problem w tym, że tego typu myślenie idzie czasem zbyt daleko. W wielu umysłach "indie" stawiane jest na równości z "ambitne", a tu przecież nie o to chodzi. "Niezależność" ta może i kiedyś była domeną kultury rzeczywiście przeznaczonej tylko dla koneserów, dziś jest jednak inaczej. Filmy, gry czy muzyka indie są obecnie bowiem tworami dostępnymi i lubianymi przez wszystkich, czasem nawet tych, którzy między kontaktami z tego typu rozrywką, stawiają na słuchanie Pitbulla, Weekendu, oglądanie "American Pie" i "Hanny Montany" czy granie w "Kinect Adventures" i "Wii Sports".
Tak dla przykładu: jednym z filmów niezależnych, które widziałem w ubiegłym roku, były "Najlepsze najgorsze wakacje". Widniał on w sporej ilości internetowych rankingów, traktujących właśnie o produkcjach "indie". Tymczasem nic w nim do nadzwyczaj ambitnej sztuki bym nie zaliczył. Produkcję tę oglądało mi się całkiem przyjemnie i obstawiam, że podobne odczucia miałaby gimnazjalistka, będąca fanką One Direction. To fajny film z kategorii "indie", który przy okazji pokazuje, że ta "niezależność" nie zawsze równać się musi ambitnej fabule.
Gry? Proszę bardzo - "Super Meat Boy". Wiecie, ta niezależna gierka, robiona przez dwóch kolesi, w której steruje się mięsną kostką, próbującą dotrzeć do swej partnerki. Całość jest po prostu platformówką, z kilkoma ciekawymi, dość innowacyjnymi elementami. Twórcy jednak nie zaprzeczają, że chcieli się przy jej pomocy wprost odwołać do staroszkolnych zręcznościówek sprzed parunastu lat. Czy mamy więc tu do czynienia z produktem ambitnym? Niezbyt. A z produktem z kategorii "indie"? Jak najbardziej. Przy okazji natomiast przypomnę, że twórcy "Super Meat Boya" wystąpili w genialnym filmie "Indie Game: The Movie". Warto go sprawdzić, jako uzupełniacz dzisiejszego wpisu.
Nie zaprzeczam, że wśród współczesnych tworów "indie" znajdą się też takie autentycznie ambitne. Wśród filmów są to chociażby "Miłość" Haneke czy "Historie rodzinne". Nadużyciem jest jednak nazywanie "ambitnymi" wszystkich filmów z kategorii "niezależne". "Indie" dziś jest bowiem częścią nie tylko sfery fanów kultury niszowej, ale i masy kochającej popkulturę. I bywa nawet, że twory "niezależne" są dziś tworzone bardziej jako ukłon ku tej drugiej niż pierwszej grupie.
Źródło: Flickr.com |
Widzę, że nawiązania do COD to już u Ciebie tradycja :D
OdpowiedzUsuńJeszcze pewnie nie raz o nim wspomnę :)
UsuńHaneke to hipster z 70 latami na karku. Props.
OdpowiedzUsuńA gdzie niby coś takiego napisałem? Ten post ma właśnie wyłożyć różnicę między "hipsterstwem"/"indie", a niezależnością połączoną z ambitnym materiałem (Haneke).
Usuń