Dziś w "Raperzy czytają", a może raczej - dość wyjątkowo, bo dopiero drugi raz - "Raperki czytają", gościem jest Ad.M.a. To zawodniczka z Chełma, która ostatnio coraz mocniej działa na poletku rodzimego podziemia. Pod koniec ubiegłego roku wypuściła swój debiutancki album, "Szmaragdowa szczerość", zawierający dziewięć różnorodnych tracków, nagranych między na innymi na bitach Fouxa i Jimmy'ego Kissa. Do jednego z kawałków, "Czarownica", został przygotowany zresztą klip, który obejrzeć można TUTAJ.
Co zaś Ad.M.a ma do powiedzenia na temat książek?
Dzień dobry, a w zasadzie dobry wieczór wszystkim tym, którzy chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o literaturze, jaką miałam przyjemność trzymać w dłoniach i analizować. Myślę, że nie będę oryginalna pisząc, że książki były ze mną od małego, o co zadbali moi rodzice i póki sama nie potrafiłam czytać, czytali mi oni do snu. Nie były to książki fabularne, nie to że pamiętam, co mi czytali jak miałam 3 lata, ale były to wiersze. Wnioskuję tak na podstawie księgozbioru, który mam do dziś. Brzechwa, Tuwim, mówiąc krótko – klasyka.
Dopiero w szkole podstawowej sama zaczęłam dobierać tytuły do własnych preferencji. Na początku było niewinnie: "Kubuś Puchatek". Potem długo, długo nic, mając awersję do słowa pisanego, by w trzeciej klasie nastąpił przełom, który został spowodowany przez "Harry'ego Pottera i kamień filozoficzny". Ktoś powie "banał" - może i tak, ale ta książka odblokowała coś we mnie i pokazała, że czytanie może sprawiać przyjemność. Inną sprawą jest fakt, że przez jakiś czas oczekiwałam listu, ale to może być tematem innej wypowiedzi.
Oprócz tak znanej pozycji, jaką jest "Harry Potter" wielki entuzjazm wzbudził we mnie także "Eragon" Christophera Paoliniego. Smoki, elfy, wróżki, ciemne charaktery; pochłonęłam wszystkie tomy - swoją drogą ostatni ukazał się w tamtym roku.
Jednak nie tylko interesowały mnie rzeczy nierealne. Kiedy byłam nastolatką, chętnie czytywałam "Przygody Trzech Detektywów", sygnowane nazwiskiem Alfreda Hitchcocka. Historie tych młodzieńców pochłaniały mnie bez reszty i praktycznie co tydzień w bibliotece wymieniałam przeczytane pozycje na nowe.
Uwaga - liceum! Tutaj zaczyna dziać się najwięcej. Nie jestem jedną z tych osób które twierdzą, że lektury są do duuuuuu*#y. Naprawdę, szczerze polecam czytanie także tych książek, które nas nie pociągają, bo są nam nakazane przez ministerstwo. Nie będę was przekonywać, wypiszę tylko kilka które bym autentycznie poleciła: "Mistrz i Małgorzata", "Zdążyć przed Panem Bogiem" , "Granica".
A teraz czas na to, co nakazane nie było. Rozpocznę od dwóch pozycji, które wpadły mi przypadkiem w ręce a, podczas czytania których popłakałam się i które zmieniły moje myślenie w kwestii szeroko pojętej moralności oraz dobra i zła. Pierwsza z nich to "Listy miłości" Marii Nurowskiej. Niech tytuł was nie zmyli, bo jest tam pokazana dramatyczna rzeczywistość II wojny, z którą musiała się zmierzyć młoda dziewczyna. Podczas czytania często zadawałam sobie pytanie: "Co ja bym zrobiła na jej miejscu?" i myślę, że do dziś nie znam odpowiedzi, co jest lepsze: czy jej życie, czy powolna śmierć. "Listy miłości" kończą się zaskakująco i nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Ci, którym nie obce są losy kobiet w czasie wojny, skomplikowane związki, trudne wybory i mimowolna zagłada, znajdą w niej coś dla siebie. Na zachętę dodam jeszcze, że jest cienką pozycją ;)
Teraz czas na numer dwa - "Piąte dziecko" Doris Lessing, zdobywczyni Nobla. Pozycja ciężka, ale bardzo wciągająca i ukazująca "Szczęście" wielodzietnej rodziny w tym gorzkim ujęciu. Czytając ją, stwierdziłam "Co za dużo to niezdrowo". Bardzo wciąga (jedna noc czytania), sprawy dotyczące macierzyństwa po jej przeczytaniu przestają być takie oczywiste.
Ostatnim rodzajem literatury, jaki zajmował mnie bez przerwy w liceum, były tomiki poezji. Dużo pochłonęłam i uważam że bez sensu jest wypisywać nazwy konkretnych wierszy czy tomików. Było tego sporo. Wspomnę jednak o moich ulubieńcach, mianowicie Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskej oraz Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze. Ci poeci zawrócili mi w głowie bez reszty i strasznie uwrażliwili. Kiedy czytasz sobie ich wiersze nie wybiórczo, a całym tomikiem, wydaje Ci się, że wiesz co u nich się działo, a dodatkowo, jak to było w moim przypadku, twierdziłam, że czuję to samo co oni w chwili pisania. Liryka... piękna, delikatna, pociągająca, do szpiku kości romantyczna i tragiczna, ulotna, zbyt krótka, a jednocześnie tak trafna, że tych kilka strof wystarcza by powiedzieć wszystko. Prawdziwe emocje w słowach i słowa w emocjach - coś pięknego.
Kiedy rozpoczęłam studia, poza książkami branżowymi (z tych polecam Oliviera Sacksa, "Człowiek, który pomylił żonę z kapeluszem" - genialne), które czytam do dziś, wieczory oddaję klasyce kryminału, czyli Sherlockowi Holmesowi i ostatnio również Agacie Christie. Dedukcja i spostrzegawczość - podoba mi się ten tok myślenia Holmesa. Im więcej jego przygód czytam, tym częściej dochodzę do pewnych wniosków. Po pierwsze, po co w zasadzie Holmesowi Watson skoro i tak zawsze nie dostrzega tego co jest istotne? Albo Holmes rozwiązuje zagadkę bez niego, a o tym, że ją rozwiązał, informuje zwykle podczas śniadania, na które się spóźnia. Po drugie, Watson na wszelkiego rodzaju stresy, zasłabnięcia i gorsze samopoczucie zawsze poleca szklaneczkę brandy. Ja dziś idąc za jego radami, wam także polecam szklaneczkę czegoś mocniejszego ;)
Na zakończenie dodam tylko, że mi nic nigdy nie zastąpi szelestu papieru oraz zapachu druku i jestem zagorzałą przeciwniczką czytania wyłącznie e-booków. Książki mają duszę i ślady linii papilarnych wszystkich czytelników.
Dziękuję za uwagę i do usłyszenia. Ad.M.a :)
Brawo! Ad.M.a najlepsza ;)
OdpowiedzUsuń"Dedukcja i spostrzegawczość - podoba mi się ten tok myślenia Holmesa" - jeśli chodzi o tego pana stworzonego przez sir Arthura Conan Doyle'a to mamy do czynienia z indukcją i spostrzegawczością, nie dedukcją.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!