Z czym kojarzy Ci się Christopher Nolan, raptem czterdziestoparoletni reżyser, rozchwytywany od paru lat przez kinomaniaków? Z trylogią o Mrocznym Rycerzu, czyli Batmanie? Z "Incepcją", która swego czasu wyskakiwała z lodówek i rzucała się na każdego pieszego z plakatów? A może z "Interstellar", kosmicznym (dosłownie!) tworem, który podzielił recenzentów na wiele różnych obozów?
Ja sam uważam się może nie tyle za jakiegoś psychofana Nolana, co na pewno człowieka, który jego twórczość docenia. Postanowiłem więc ostatnio dokonać czegoś, co chciałbym zrobić w przypadku każdego z mych ulubionych reżyserów - cofnąłem się do jego debiutu.
Możecie się zastanawiać, dlaczego piszę o pojedynczym filmie w środku tygodnia, bo przecież kinowe recenzje wrzucam zawsze w soboty. Odpowiedź jest prosta - to nie będzie zwyczajna recenzja. Będzie to natomiast tekst o tym, co też w myślach zaczęło mi się kłębić po obejrzeniu debiutanckiego filmu Nolana - "Following".
Bo mnie najbardziej nie poruszyła końcówka czy środek tego trochę dziwacznego filmu. Moją największą uwagę przyciągnął natomiast sam początek - samo tło tego filmu, na bazie którego powstał jego tytuł. Dlaczego "Following" - czyli po naszemu "Śledząc"?
Wybiera zupełnie przypadkowych osobników, podąża za nimi, patrzy gdzie idą, co robią, z kim się spotykają. Ma swoje zasady, które powodują, że - w założeniu - nie powinno stać się w związku z tym nic złego. To ma być niezobowiązujące i spokojne śledzenie - jakkolwiek może to brzmieć absurdalnie. Ale tak to właśnie wygląda - bohater chodzi za kimś godzinę, dwie, trzy i po prostu go obserwuje. Nie próbuję wtargnąć do jego życia, a jedynie patrzy na to, co się z taką osobą dzieje.
Trochę zasmucił mnie fakt, że ten koncept został w filmie dość szybko porzucony na potrzeby innego. Ten drugi również co prawda potrafi wciągnąć, ale w tym śledzeniu widziałem o wiele więcej oryginalności. Dlatego też do samych napisów końcowych motyw ten nie potrafił ode mnie odejść, ciągle trzymałem się go kurczowo, choć kolejne sceny przemijały, a nowego śledzenia nie było.
Dlaczego? Bo coś mi to chyba uświadomiło. Nolan postanowił wrzucić swojego bohatera do jakiejś bardzo creepy otoczki (no bo kolesia śledzącego innych trudno uznać za normalnego człowieka), ale ujął w ten sposób coś, co naprawdę może mieć spore przełożenie na rzeczywistość.
Że życie innych ludzi może dać nam inspirację. Że czasem trudno ją znaleźć w swych własnych czterech ścianach. Siedzieć dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu i pisać, pisać, pisać. Tworzyć, tworzyć, tworzyć. W takich pracach brak może być po prostu naturalności, jakiegoś prawdziwego odbicia człowieka z krwi i kości.
Jak jest więc ta recepta na wenę, inspirację? U mnie to zawsze się mówiło: "wyjść do ludzi". Niekoniecznie nawet zrobić większy wypad ze znajomymi na piwo, dwa, dziesięć. Czasem wręcz spróbować tego innego podejścia - wyjścia gdzieś tylko po to, by obserwować. Siedząc w kącie w barze, podróżując komunikacją miejską, a może nawet i rzeczywiście... śledząc?
A samo "Following" jest natomiast jak najbardziej godne polecenia - ale spodziewajcie się tu jednak trochę czegoś innego niż w obecnych filmach Nolana. Chociaż "Śledząc" powstało w roku 1998, jest to twór czarno-biały, spokojny, trochę leniwy. Będzie jednak wyborem idealnym, jeśli akurat szukacie czegoś naprawdę krótkiego - rzadko się dziś spotyka pełnometrażowe, które nie trwają nawet siedemdziesięciu minut. "Following" to natomiast dokładnie jedna godzina i dziewięć minut urwane z Waszego czasu.
I zdecydowanie warto tyle poświęcić na tak udany debiut reżyserski, który na dodatek potrafi zasiać w głowie temat do rozmyślań na długie wieczory.
Lepsze niż Memento?
OdpowiedzUsuń"Memento" jeszcze właśnie nie widziałem, też będę musiał nadrobić.
Usuń