Heavy Mental

Jeszcze jakiś czas temu nie poszedłbym na przypadkowy polski film do kina. Miałem urazę i obawę przed tą naszą nadwiślańską kinematografią, wolałem postawić na sprawdzone twory z Europy Zachodniej czy zza Oceanu. Ostatnio jednak polskie kino zaczęło tak pozytywnie dawać mi się we znaki, że stałem się nagle jego wielkim orędownikiem i począłem próbować jego co smakowitsze kąski. 

Jeszcze więcej radości sprawia mi jednak sprawdzanie kolejnych tzw. "filmów niezależnych", po angielsku nazywanych "indie movies". Wiecie - klimaty Sundance Festival i te sprawy. Ja wręcz uwielbiam tę ich charakterystyczną estetykę, klimat zupełnie inny od tego z mainstreamowych produkcji. A po trailerze można było wnioskować, że "Heavy Mental" może być właśnie takim polskim filmem indie - z amerykańskim klimatem przerzuconym na nasze tereny. No i cóż... "trochę" się w związku z tym przeliczyłem.


Okej - koncept na fabułę był całkiem spoko, bo i rzekłbym, że nawet dość nietypowy. Oto mamy młodego aktora z pewnego rodzaju blokadą psychiczną, która powoduje, że podczas występowania przed innymi zupełnie zapomina tekstu swojej roli. Pewnego dnia Mariusz, bo tak mu dano na imię, dowiaduje się o śmierci swego dziadka. Informację tę przekazuje głównemu bohaterowi Piotr, opiekun zmarłego staruszka. W ramach wdzięczności, dziadek Mariusza zapisał swojemu pomocnikowi w testamencie własne mieszkanie - Piotr pragnie je oddać jednak prawowitemu wnukowi mężczyzny. Chce w zamian tylko jednej rzeczy - by Mariusz poderwał dla niego dziewczynę. 

Nie pytajcie, mi też logika tego postępowania wydawała się co najmniej idiotyczna. Ale oryginalnie jest, prawda?

Oryginalność to jednak nie wszystko. Szczególnie, gdy pierwsza połowa filmu okazuje się tak niesamowitą katorgą, że masz ochotę wyjść z kina po pięciu pierwszych minutach. Trudno mi jednoznacznie określić, czy występuje tu rzeczywiście coś w rodzaju "przerostu formy nad treścią". Może tego jednak nie ma - może po prostu taki wizerunek tworzą wszystkie minusy "Heavy Mental".


Po pierwsze - aktorzy. Ten film to jest festiwal aktorskiego drewna i nawet na YouTube można znaleźć amatorskie produkcje, które pod tym względem wypadają lepiej. Czasem czułem się, jakbym oglądał przedstawienie na zakończenie roku szkolnego zrobione przez dzieciaki w podstawówce. Nawet wychwalany przez wielu Piotr Głowacki mnie do siebie nie przekonał i raził trochę sztucznością. Dorzućcie do tego jeszcze kilka tak niesamowicie głupich dialogów, że na ich widok chce się zasłonić oczy i zamknąć w sobie. Fajnie wypadają praktycznie tylko sceny seksu. Może dlatego, że aktorzy nie muszą w nich nic mówić.

Ale wiecie co? Druga połowa filmu jest lepsza. Wtedy rzeczywiście zaczyna się taki film indie z prawdziwego zdarzenia. Wyobraźcie sobie przeniesienie tego typu amerykańskiego tworu nad polskie morze, a konkretnie - Półwysep Helski. Serio - parę scen jest naprawdę fajnych, szczególnie klimatycznie. No i szczególnie wtedy, kiedy aktorzy akurat się nie odzywają.

Pod względem technicznym jest za to najlepsza sama końcówka. Rany, ostatnie pięć-dziesięć minut wygląda jak zrobione kilka lat po reszcie filmu, gdy jego twórcy chociaż trochę się ogarnęli. W tym krótkim czasie pojawia się parę tak świetnych ujęć, że aż zrobiłem "wow". Och - i jeszcze muzyka jest bardzo przyjemna. Też taka na modłę indie movies, ale zrobiona z o wiele większym smakiem niż pozostałe elementy filmu.

Dla kogo jest więc "Heavy Mental"? Dla eksperymentatorów, którzy - tak jak ja - zamienili kino w swój drugi dom. Niedzielny widz nie przetrwa pierwszej połowy tego tworu, a dopiero z drugiej można wyciągnąć jakiś tam fun. Hel został ujęty ładnie - warto sprawdzić chociaż "Heavy Mental" choćby dlatego. Poza tym - był potencjał, jest parę rzeczy zrobionych całkiem solidnie, reszta to jednak średniak albo wręcz klapa.

Jestem na nie.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: