Do tej pory akceptowałem praktycznie tylko jedną porę do biegania - poranek. I to tak najlepiej najwcześniejszą godzinę z możliwych, czyli zwykle ósmą, niejednokrotnie siódmą, a czasem nawet i szóstą. Przed śniadaniem, po paru łykach wody, czasem jeszcze z posmakiem alkoholu w ustach, jeśli poprzedniej nocy trafiła się jakaś impreza. Czy to jest zdrowe? Podobno niezbyt. Ale mi z prozdrowotnymi hasłami mało kiedy jest po drodze.
Dla mnie liczyło się to, że takie bieganie zupełnie nie kolidowało z planem mojego dnia. Ba - wręcz dodawało mu solidnego kopa! Po porannych dziesięciu kilometrach czułem się pobudzony oraz pełny sił i chęci do życia. Kilka(naście? może nawet i -dziesiąt!) razy zdarzyło mi się biegać do południa. Nie było źle, ale to z kolei mi zupełnie rozbijało dzień. Czułem, że przez tę godzinę mogłem zrobić coś innego, bardziej przydatnego.
Ostatnio jednak zostałem zmuszony do zmiany swojego biegowego podejścia. Dlaczego? Problemem stało się... jedzenie! Od jakiegoś czasu bowiem codziennie z samego rana jestem niemiłosiernie głodny. Gdy więc w takiej formie ruszam na poranny jogging, czuję się, jakbym po prostu wydłużył sobie trasę do lodówki, co wyklucza w sporej mierze radość z biegania. Postanowiłem więc spróbować czegoś innego.
Grafika na podstawie zdjęcia z Flickr.com |
Przede mną otworzyła się sfera zupełnie nieznana - bieganie nocą. Powiecie może, że o takie coś jeszcze niedawno było nietrudno, w końcu słońce znikało z nieboskłonu już w okolicach 16. Ale ja mówię o takiej prawdziwej nocy - dziesiątej czy jedenastej wieczorem. Obawiałem się, że to się w moim przypadku nie sprawdzi. Okazało się jednak, iż nie miałem racji!
Najważniejszym jest fakt, że nocny jogging nie psuje tak rytmu dnia, jak robi to popołudniowe bieganie. Ubywa mi co prawda trochę czasu na granie, ale udaje mi się jakoś to przetrwać. Gdy wracam do mieszkania, jestem jeszcze pobudzony i mogę przez mniej więcej godzinę zająć się czymś przydatnym na pełnych obrotach - na przykład napisać ten oto post. Pod koniec zaczyna mnie już powoli łapać znużenie i zaczynam tracić siły - dzięki temu łatwiejsze staje się z kolei zaśnięcie i nie wiercę się już z boku na bok przez kilkadziesiąt minut.
Poza tym, jest jeszcze jedna kwestia - klimat. Oczywiście, nie zdziwiło mnie, że ten nocny różni się od tego porannego. Nie sądziłem jednak, iż różnica jest tak duża! Świat prezentuje się w zupełnie innych barwach niż w słońcu, wymaga trochę innego spojrzenia nań. Znane miejsca zmieniają się nie do poznania i wymagają odkrycia ich na nowo! To ciekawa rzecz dla tych, którzy bieganie widzą jako coś więcej niż moment na wyżycie się.
#piąteczek na krakowskim Rynku. Idzie grupka zachlanych imprezowiczów, śpiewająca sobie piosnki i niebezpiecznie chwiejącą się ku upadkowi. Kilka metrów dalej szybkim krokiem przemyka skulona w sobie para, starająca się wytrwać w mrozie. Jeszcze gdzie indziej kolejna parka - tym razem po kłótni, trzymająca się od siebie na bezpieczną odległość. Wszyscy oni na w pewnym momencie skupiają swą uwagę na jednym punkcie. Mają rozdziawione ze zdziwienia miny, jakby byli postaciami z anime. Obok nich właśnie przebiegłem ja.
Jeden z krakowskich parków. Oświetlona tylko główna alejka, reszta terenu skąpana w ciemnościach. Przemykam przez niego szybkim tempem, a drogę oświetla mi jedynie mała latarka na głowie*. Podrzucam sobie do myśli najczarniejsze scenariusze, jakie mogą mi się zaraz przydarzyć. Przypominam sobie Slendera, Laurę Palmer, plotki o zabójstwach w parku, przez który właśnie się przedzieram. Adrenalina delikatnie podskakuje. Za dnia byłoby to nie do pomyślenia.
Czy jednak nocą biega mi się lepiej niż o poranku? Nie jestem przekonany. Gdyby codzienne rano nie burczało mi w brzuchu, dalej obstawiałbym przy swoim klasycznym podejściu do biegania. Mimo wszystko, nocne harce trochę bardziej psują mi plan wygrywania życia, zabierając kilkadziesiąt przydatnych godzin. Lepsze jednak to niż wrzucanie biegania w sam środek dnia, gdzie dodatkowo zdecydowanie łatwiej łapie mnie kolka. A nocą w tym aspekcie jest bardzo podobnie jak rano - zero problemów.
Na ile pozostanę przy bieganiu pod Księżycem? Jeszcze nie wiem. Na razie jestem do tego zmuszony, ale jednocześnie sprawia mi to radość, bowiem jest to dla mnie czymś nowym, nietypowym. No i namówiło mnie to do jeszcze jednego testu: czy da się sensownie biegać bez muzyki? Ale o tym może innym razem...
Tymczasem pędzę wyć do księżyca i gwiazd.
Tymczasem pędzę wyć do księżyca i gwiazd.
* Super sprawa, zdecydowanie polecam, jeśli macie ochotę spróbować biegania nocą. Szczególnie, jeśli mieszkacie na obrzeżach miasta lub na wsi.
0 komentarze: