Netflix - praktycznie ciągle nowy gracz na scenie seriali. Taki, którego ludzie potrzebowali, który stałby się nowym symbolem perfekcjonizmu i znaczkiem jakości na każdym swoim produkcie. Za co ludzie pokochali ten amerykański serwis streamingowy? W dużej mierze za "House of Cards". To przygody Franka Underwooda pokazały, że świetny, wręcz idealny serial może wyjść nie tylko pod opieką HBO.
I dlatego właśnie wielu wierzyło, że "Daredevil" będzie czymś wybitnym. Że będzie to serial, na jaki naprawdę zasługuje świat superbohaterów. Przemyślany, starający się odejść od schematów, dopracowany. Marvel x Netflix - to się nie mogło nie udać. I rzeczywiście - wszystko poszło jak z płatka. Dziesiątego kwietnia wypuszczone zostały jednocześnie wszystkie odcinki pierwszego sezonu "Daredevila". I świat się zachwycił.
Matt Murdock w dzieciństwie staje się ofiarą wypadku, przez który traci wzrok. Niedogodność ta sprawia jednak, że wyostrzają się wszystkie pozostałe zmysły bohatera. Matt nie widzi więc oczami, ale w rzeczywistości posiada pełniejszy obraz świata niż większość innych ludzi. Matt więcej słyszy, więcej czuje, a do tego potrafi skopać tyłek praktycznie każdemu przeciwnikowi - wszystko to maskuje on jednak przed swoimi bliskimi.
Dla kogo więc on to wszystko robi? Dla kogo trenuje, dla kogo chce być silniejszy i zwinniejszy od ludzi na co dzień obserwujących błękit nieba? Jak się okazuje - w pewnym momencie w nowojorskiej dziennicy Hell's Kitchen pojawia się problem, który może okazać się idealnym sprawdzianem dla Matta Murdocka. Z każdym dniem nasilają się tu bowiem kłopoty i przestępstwa, mające źródło w jednej osobie - tajemniczym i nieznanym przez świat Wilsonie Fisku, w komiksach znanym jako Kingpin. To dzięki niemu powód do narodzin ma "Diabeł z Hell's Kitchen" - człowiek w masce, za którą nikt nie spodziewałby się znaleźć niewidomego Matta Murdocka.
Pierwszy odcinek? Jest okej. Wciąga, intryguje, ale w moim przypadku pozostawił jednak lekki niedosyt. Ale hej - skoro zacząłem już to oglądać, postanowiłem dobić do końca tej trzynastoodcinkowej serii. I wiecie co? Bardzo dobrze, że to zrobiłem. Bo z każdym kolejnym odcinkiem serial ten staje się coraz lepszy i namawia do zarywania nocek.
Fabuła? Świetna rzecz. Poprowadzona nie tylko z perspektywy Matta, ale i pozostałych bohaterów - w tym Wilsona Fiska. I ten ostatni zabieg jest tu chyba najciekawszy, bo dostarcza nam wątpliwości, czy aby Ten Zły z serialu jest rzeczywiście tak zły, jak mogłoby się wydawać. "Daredevil" skupia się nie tylko na walce i kolejnych konfliktach, ale i psychice bohaterów - tym, co nimi kieruje, co każe im brnąć w sprawy, które mogą nawet zagrozić ich życiu. Może nie jest tu tak, że każda postać ciągle balansuje na granicy dobra i zła, ale mimo wszystko trudno powiedzieć, iż tutejsi bohaterowie stoją wyłącznie po jednej stronie Mocy. Nawet na zachowaniu tych najczystszych może pojawić się plama i nawet na zachowaniu tych najgorszych można odnaleźć jaskrawe prześwity.
Poza tym - jest tu wiele dobroci technicznych. Nie ma co prawda mowy o tak pięknych kadrach jak w "House of Cards" (serio - czemu ciągle nikt nie chce zrobić tak świetnie nakręconego filmu o superbohaterze?), ale "Daredevil" i tak wybija się z tłumu serialowych hitów o komiksowych herosach. Naprawdę zdarzają się tu momenty, które u fanów ładnych zdjęć przywołają na twarz uśmiech i potrafią one przyciągnąć oko do ekranu samym swym wykonaniem.
Show Netflixa to także serial z wręcz idealnie dobrze dobranymi aktorami. Dość trudno odnaleźć tu ludzi, w których rolach coś nie gra, w których da się odkryć jakąś sztuczność - a przynajmniej, jeśli mówimy o pierwszym planie. Liczne kobiety już teraz ubóstwiają Charliego Coxa, któremu przypadła główna rola. Zajawka na serialowego Matta Murdocka trafi się jednak również facetom - no bo jak tu nie uwielbiać tak badassowego kolesia, któremu charakterystyczny uśmiech nie schodzi z twarzy? Reszta pierwszego planu również nie tyle nawet daje radę, co sprawuje się wyśmienicie - począwszy od Vincenta D'Onofrio jako Fiska, przez Eldena Hensona, czyli Foggy'ego, kumpla głównego bohatera, na dwóch bliskich Mattowi kobietach kończąc - Deborah Ann Woll jako Karen i Elden Henson jako Claire. Tylko tej drugiej mogłoby tu być trochę więcej.
"Daredevil" jest na pewno totalnym serialowym must-watchem dla wszystkich geeków. Tych, którzy śpią pod kołdrą z wielkim "S" na środku, mają na półkach rozstawione figurki ulubionych herosów, a gdy ktoś do nich dzwoni, z ich telefonu wydobywa się słynne "Na na na... Batman!". Co jednak z ludźmi spoza tego wcale nie tak hermetycznego, ale w pewien sposób jednego zamkniętego, grona? Co ciekawe, wydaje mi się, że nawet im "Daredevil" może się spodobać. Bo to nie tylko "świetny serial o superbohaterze".
Najlepszy zdecydowanie nie, jest spoko (pod względem technicznym luźno przebija np. Arrow czy Gotham, chociaż pod względem rozrywkowym stoi na poziomie tego drugiego, a nie przebija pierwszego), ale i tak nadal Agent Carter deklasuje wszystkich konkurentów :)
OdpowiedzUsuńArrow nie oglądałem, ale z porównaniem co do Gotham zdecydowanie się nie zgodzę - Daredevil prezentuje, moim zdaniem, sporo wyższy poziom od przygód Gordona, które z każdym odcinkiem robią się coraz gorsze.
UsuńDla mnie ogólnie Daredevil to jeden z najlepszych "kręconych" tworów na podstawie komiksów o superbohaterach. Może nie tyle najlepszych, co po prostu INNYCH, łamiących niektóre konwencje, wprowadzające w końcu inne wątki itp.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Jest ten mroczny klimat, właśnie to łamanie pewnych konwencji - świetna sprawa!
Usuń