Zawsze powtarzałem swoim znajomym: "nie lubię rozmawiać przez telefon". Nigdy nie podawałem konkretnego powodu - zwyczajnie czułem się z tym w jakiś sposób niekomfortowo. Podobnie nie kręcił mnie Skype, gdzie również musiałem używać do rozmowy swojego głosu. Lubiłem natomiast zawsze esemesy, Fejsbuki i komunikatory - pisanie było okej. No i przede wszystkim - rozmowę w realnym świecie. Jej nic nie przebije.
Skąd się wzięła ta moja niechęć do telefonu? Kiedyś nie do końca mogłem to pojąć. Błądziłem między wyjaśnieniami, sam próbowałem to sobie jakoś wytłumaczyć. Nie potrafiłem. Dziś, gdy sprawę rozbiłem już na czynniki pierwsze, doznałem olśnienia. Już wiem, dlaczego nie lubię gadać przez telefon. Czas więc na blogową spowiedź.
Rozmowa telefoniczna - szczególnie w domu - to dla mnie cholerne marnotrawstwo czasu. Taka konwersacja totalnie Cię angażuje, musisz być non stop przyklejony do słuchawki i choćby mniej więcej wsłuchiwać się w to, co nawija Ci druga osoba. Inaczej jest z Facebookiem czy esemesem - na tekstowe wiadomości mogę odpisać wtedy, kiedy znajdę wolną chwilę. Mogę wtedy na pół minuty odłożyć to, co mam do zrobienia, napisać co trzeba i wrócić do swojego głównego zajęcia.
Z małą ilością osób prowadziłem długie rozmowy przez telefon. Najwięcej minut nabijałem ze swoimi ex. Trudno mi powiedzieć, ile czasu zajęła mi najdłuższa rozmowa telefoniczna w życiu. Parę godzin na pewno. Ale wiadomo, sytuacja w takich momentach wygląda inaczej. Wiecie - kwiatki, łączki, miłość.
Ale nawet wtedy ja często czułem znużenie tymi rozmowami. Chyba kiedyś nawet to powiedziałem którejś z moich dziewczyn. Bywało spoko przez pierwsze pół godziny, kiedy rzeczywiście mieliśmy sobie coś do powiedzenia. Potem jednak przechodziło to wszystko na wszelkiego typu "ochy i achy". Nużyło mnie to na równi z wpatrywaniem się w ścianę.
Warto zauważyć, że przez większość tego wspominkowego czasu ja byłem leniem totalnym. Po powrocie ze szkoły rzucałem plecak na fotel i opieprzałem się przed kompem do samego snu. To był mój tak leniwy okres, że nawet ruszać tyłka do grania w gry mi się nie chciało. A jednak - po pół godziny czy nawet pełnych sześćdziesięciu minutach rozmowy przez telefon, miałem zwyczajnie dość.
Nie muszę więc Wam mówić, jak bardzo mnie gadanie przez telefon wkurza obecnie. Odczytuję konkrety przez pierwsze pięć czy dziesięć minut rozmowy - potem następuje tzw. "paplanina o niczym". W tym czasie mógłbym zrobić mnóstwo innych, bardziej przydatnych rzeczy. Poczytać książkę, obejrzeć serial, pograć w grę czy wreszcie popisać coś na bloga. Jakoś nigdy jednak nie mam siły, by powiedzieć wprost: "kończę, cześć". Chyba, że chodzi o konsultanta z jakiejś firmy - wtedy bez problemu szybko zrywam połączenie. Nie, nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Rozmowa w świecie rzeczywistym jest dobra dlatego, że zawsze odbywa się ona "przy okazji". Spotykasz się z ludźmi na mieście - rozmawiasz. Siedzisz obok nich na studiach - rozmawiasz. Umawiacie się na wódkę - rozmawiacie, przynajmniej dopóki nie zezgonujecie. Nie stajesz z człowiekiem na baczność twarzą w twarz, wymieniając ze sobą kolejne zdania. Zawsze coś fajnego robicie poza tym.
Ktoś może pomyśleć, że jestem aspołeczny. To nie tak - co chyba zresztą potwierdzi każdy (lub chociaż większość) z moich znajomych. Wśród innych jestem raczej ekstrawertyczny. Gdy jednak wracam do mieszkania, mam zaplanowany czas na przyjemności dla siebie. Zmieniam się w introwertyka - samotnego mędrca, który pragnie tylko tego, by dano mu spokój.
Więc ślijcie mi wirtualne tony esemesów, maili i wiadomości na Fejsi, ale proszę - przestańcie dzwonić.
Właśnie przeczytałem artykuł o sobie. Dzięki!
OdpowiedzUsuńHaha :D Ależ proszę bardzo!
Usuń