Wybiegam z parkowej uliczki i kieruję się w stronę ulicy. Przy pasach drogowych widzę migoczące zielone światło. Przyspieszam, by zdążyć przed zapaleniem się czerwonego. Udaje mi się. Tuż obok mam jednak kolejne przejście dla pieszych, przy którym już muszę chwilę poczekać. Nie lubię podczas biegania stawać w miejscu, toteż lekko przeskakuję co chwilę z nogi na nogę, by nie pozwolić sobie na odpoczynek.
Obok mnie stoi około trzydziesto/czterdziestoletni mężczyzna. Też postanowił pobiegać w zimową, wyjątkowo mroźną noc. Czekał cierpliwie przed czerwonym światłem, jeszcze zanim ja wybiegłem z parku. Mi podczas biegania takiej cierpliwości brakuje. Po kilku podskokach rozglądam się po jezdni i ruszam przed siebie w blasku czerwonego światła. Zmienia się na zielone po moim pierwszym ruchu. Mam wyczucie.
Biegnę przed siebie, zastanawiając się, czy mężczyzna spotkany przy pasach będzie chciał mnie gonić. Trochę się wzdrygam ze strachu, gdy pojawia się nagle obok mnie. Pędzi spokojnie do przodu, chyba nie do końca się spodziewając, że podejmę wyzwanie. Paroma dłuższymi skokami wyprzedzam go i zostawiam w tyle. Po chwili ponownie pojawia się obok mnie. Widzę przed sobą kolejne migoczące światła uliczne. "Dodaję gazu" i ponownie go wyprzedzam. Sytuacja powtarza się jeszcze raz, wtedy ja jednak wykrzesuję z siebie maksimum siły i zostawiam rywala daleko w tyle. To była dobra walka.
Przyznaję bez bicia - uwielbiam wyprzedzać innych biegaczy. Gdy widzę kogoś w oddali, za cel wyznaczam sobie prześcignięcie go. Przyspieszam i robię to, co chciałem. Nigdy nie daję się wyprzedzić. Nawet, jeśli ktoś podejmuje rzuconą przeze mnie rękawice i próbuje mnie dogonić, szybko orientuje się, że dla zwycięstwa potrafię wykrzesać z siebie maksimum.
Rywalizacja to jedna z najlepszych rzeczy, jakie zdarzyły się człowiekowi. Nie da się być kimś naprawdę wybitnym, jeśli za cel nie postawi się sobie być lepszym od innych. Ale chodzi tu też o coś bardziej prozaicznego. Rywalizacja to najlepszy dostawca adrenaliny i co za tym idzie - funu.
To uczucie, gdy wyprzedzasz innego biegacza. To uczucie, gdy wygrywasz szkolny, niby nic nieznaczący konkurs. To uczucie, gdy dostajesz najlepszą ocenę w klasie. To uczucie, gdy masz najlepszy wynik w firmie. To uczucie, gdy wygrywasz głupią, szkolną bójkę. To uczucie, gdy podczas amatorskiego treningu bokserskiego wreszcie kładziesz przeciwnika na łopatki. To uczucie, gdy z kumplami z podwórka wygrywacie w nogę przeciwko ekipie z innej dzielnicy. Po prostu - to uczucie, gdy akurat masz możliwość być lepszym od innych. Radość, uśmiech, gest zwycięstwa.
To uczucie, gdy wyprzedzasz innego biegacza. To uczucie, gdy wygrywasz szkolny, niby nic nieznaczący konkurs. To uczucie, gdy dostajesz najlepszą ocenę w klasie. To uczucie, gdy masz najlepszy wynik w firmie. To uczucie, gdy wygrywasz głupią, szkolną bójkę. To uczucie, gdy podczas amatorskiego treningu bokserskiego wreszcie kładziesz przeciwnika na łopatki. To uczucie, gdy z kumplami z podwórka wygrywacie w nogę przeciwko ekipie z innej dzielnicy. Po prostu - to uczucie, gdy akurat masz możliwość być lepszym od innych. Radość, uśmiech, gest zwycięstwa.
nie zgadzam się z tym do końca. uwielbienie do rywalizacji trzeba mieć we krwi. ludzie, którzy czerpią satysfakcję z czegoś takiego są z reguły pewni siebie i odporni na porażki. w moim przypadku takie wieczne porównywanie się do innych i stawianie za cel bycie lepszą wplątało mnie w niezłego doła, przez co musiałam się nieźle namęczyć, żeby się tego oduczyć. na chwilę obecną rywalizuję sama ze sobą i mnie to służy :) myślenie o tym, że muszę być lepsza od kogoś totalnie mnie demotywuje, po prostu nie widzę w tym sensu. więc to jest totalnie kwestia charakteru. i też nie wydaje mi się, żeby dla kogokolwiek takie podejście do rywalizacji na dłuższą metę było dobre.
OdpowiedzUsuńHmm, "pewny siebie" i "odporny na porażki" - no tak, to już rozumiem, dlaczego u mnie to działa :P Myślę, że masz też sporo racji w tym co piszesz, aczkolwiek nie znam z własnego doświadczenia tej drugiej perspektywy, więc trudno mi się jakoś do niej odnieść. Ale na pewno nie zgodzę się, że takie podejście może być niedobre. Ja mam tak od dzieciństwa i czuję się z tym świetnie.
Usuńtak samo mi jest trudno zrozumieć sytuację, w której można ciągle z innymi rywalizować :D dla mnie zajeżdża to wyścigiem szczurów, takie zdobywanie sukcesów dla samego faktu zdobywania. ale skoro ty masz tak od dziecka i nie zwariowałeś, to dobrze, masz swój sposób na motywację :)
UsuńJa tu wyczytałem raczej o małych codziennych zwycięstwach. Walczenie ze sobą, podnoszenie sobie poprzeczki, być lepszym niż Twój ostatni wynik, to też jakaś forma rywalizacji przecież - chodzi o to, żeby się zmotywować, a rywalizacja najlepszą opcją. Nie każda jej forma jednak działa na wszystkich - jednych mobilizują pieniądze, innych wynik kolegi, a jeszcze innych nacisk rodziny... opcji jest multum, bo na mnie żadna z wymienionych nie dziala :P
Usuń@Joanna: Z tym, że w moim przypadku to nie jest właśnie żaden "wyścig szczurów". Ja nie czuję się jako uczestnik tego wielkiego pędu po hajs, to jest coś zupełnie innego, po prostu przynoszącego radość z samej rywalizacji :)
Usuń@T.O.M.S/NbH: Może mobilizować właśnie sama rywalizacja, nawet z samym sobą. Tak jak wspomniałeś, te własne, codzienne zwycięstwa, podnoszenie sobie poprzeczki - samo to wystarcza, by się zmobilizować. Przynajmniej w moim przypadku :)
Najlepszy jest mefedron, ale byłeś blisko.
OdpowiedzUsuńWalim najpierw dynx, potem szczura.
Usuń