Kino od początku swego istnienia pokazywało w jakiś sposób nastroje społeczne - to, czego ludzkość pragnie. I przez to właśnie science fiction było zawsze rzeczą tak rozchwytywaną, oglądaną przez ludzi, którzy marzyli o świecie, jaki pozornie mają na wyciągnięcie ręki. Mam wrażenie, że w ostatnich latach zniknęło trochę z kina podróżowanie w kosmosie. Nie ma aż tak dużo dalekich planet, nie ma kinematograficznego wieszczenia, że za chwilę my również, w świecie rzeczywistym, wzniesiemy się w powietrze i spotkamy kosmitów.
I marzec podkreślił ideę, której tak bardzo teraz pragniemy - którą teraz (jak nam się wydaje) mamy na wyciągnięcie ręki. Zanim wyruszymy w kosmos, stworzymy sztuczną inteligencję. Damy maszynom uczucia, damy im szansę stania się kimś więcej niż ludzie. Po "Chappiem" (recenzja TUTAJ) wieszczem wymarzonej przyszłości okazuje się być "Ex Machina".
Science fiction w "Ex Machinie" to jednak coś innego niż to, do czego przyzwyczajony jest współczesny widz. To nie kosmiczne wojny ze "Star Wars", to nie robocie porachunki z "Chappiego", to wreszcie nie efektowny koniec ludzkości z "Interstellar". "Ex Machina" jest jakby przyszłością na wyciągnięcie ręki, filmem o rzeczach, które rzeczywiście mogą się teraz gdzieś dziać. Spokojnym, przemyślanym, przypominającym naszą rzeczywistość, do której dorzucono po prostu historię sztucznej inteligencji. W taki sposób, jakby to wszystko miało miejsce naprawdę.
"Ex Machina" ukrywa "fiction" w określeniu "science fiction". Ale nie przytula się również przesadnie do pierwszej części nazwy gatunku. To nie jest filmowy esej dla naukowców, pełen naukowego żargonu i mówienia o nauce w ogóle. Więcej tu zdecydowanie pewnego rodzaju filozofowania, kilku różnych przesłań mających złapać widza za gardło. I to się "Ex Machinie" udaje - bez poetyzowania, bez tony metafor. Przykłada widzowi rozwiązania na wyciągnięcie ręki, robiąc to jednak w naprawdę mocny sposób. Po ostatniej scenie trudno tak po prostu wstać z kinowego fotela i ruszyć znów do rzeczywistości.
Futurystyczny minimalizm - to jeszcze jedna rzecz, która jest świetnym określeniem tego, co dzieje się w tym filmie. "Ex Machina" idealnie oddaje najbardziej współczesne przemyślenia na temat najbliższej przyszłości. Ascetyczne wyposażenie budynków, sporo przestrzeni, okna zamiast ścian. Miejscówka w filmie dobrana została naprawdę idealnie i będzie przesmacznym kąskiem dla fanów takich klimatów.
Podobnie jest z muzyką, która mi tak niesamowicie przypadła do gustu, że po wyjściu z kina od razu odpaliłem soundtrack z filmu. Basy, minimalizm linii melodycznej, nowoczesność (a może raczej "futuryzm"?). Ja tego typu soundtracki wręcz ubóstwiam, czuję więc, że OST z "Ex Machiny" na dłużej zagości w moich słuchawkach i nieraz będę przy jego dźwiękach zasypiał.
Daleki jestem od uznania tego filmu za "geniusz", co już teraz z jakichś powodów robi całkiem spora część internautów. Ale "Ex Machina" ma w sobie "to coś" - jest takim filmem, który zrobi wrażenie chyba naprawdę na każdym. Nie jest idealny i miałem ze dwa czy trzy razy podczas seansu w głowie myśl, że coś mi tu nie do końca gra, coś nie jest zrobione tak, jak ja bym sobie tego życzył. Nie mogłem jednak dojść do tego, o co chodziło, bo patrzyłem cały czas w ekran i byłem wkręcony w scenariusz tak bardzo, iż nie miałem nawet kiedy spojrzeć na zegarek. A tu nagle: boom - koniec filmu. Naprawdę dobrego filmu.
0 komentarze: