Co byś zrobił, gdybyś został na obcej planecie zupełnie sam? Pozostawiony przez swą załogę, ze świadomością, iż o Twojej śmierci mówi teraz cała Ziemia i prawdopodobnie nikomu nie przyjdzie na myśl sprawdzić, czy aby jakimś cudem nie przeżyłeś. Jesteś sam na Marsie - bez jakiegokolwiek kontaktu z innymi ludźmi, z perspektywą śmierci głodowej. Wielu w takiej sytuacji najpewniej by się zwyczajnie poddało i pozwoliło sprawę rozwiązać losowi. Ale nie Mark Watney.
Bohater "Marsjanina" budzi się ciężko ranny na piaszczystej powierzchni Marsa. Reszta jego ekipy niedawno odleciała w podróż powrotną na Ziemię, pewna, że ich przyjaciel zmarł, a jego ciało zagubiło się w burzy piaskowej. W skafandrze Marka zaraz skończy się tlen. Mógłby się poddać. Wstaje jednak i zaczyna dokładnie rozmyślać nad swoją sytuacją. Jest pewny, że - mimo zupełnie niesprzyjających okoliczności - ma szansę przetrwać. Tak zaczyna się jego samotna walka o życie na ciągle słabo zbadanej planecie.
Mark postanawia prowadzić dziennik, w którym dokładnie opisuje wszystko to, co dzieje się w jego marsjańskim życiu. I to właśnie ten zapis krok po kroku tego całego survivalu jest głównym elementem tworzącym książkę. Poznajemy Watneya z jego własnej perspektywy, czytamy o jego poczynaniach tak, jakby wysyłał on nam prywatne listy prosto z Marsa.
To natomiast w dużym stopniu uwydatnia humor tej powieści. Zgadza się - główny bohater to tak niesamowity koleś, że potrafi się śmiać nawet z perspektywą śmierci na obcej planecie. Co chwilę rzuca jakimiś żartami, a jego znakiem firmowym jest dopiekanie w dzienniku swej pani kapitan, która zostawiła na Marsie pendrive pełen muzyki disco i seriali z lat siedemdziesiątych.
Wierzcie lub nie, ale naprawdę niejednokrotnie wybuchałem śmiechem, czytając "Marsjanina". Poniżej macie dla przykładu jeden z moich ulubionych tekstów z tej książki. Pochodzi on jednak nie z dziennika Marka, ale z rozmowy ważnych głów NASA na Ziemi. Jak bowiem wspomniałem, zapiski Whatneya to większa, ale nie jedyna część tej książki. Poza nią obserwujemy między innymi spojrzenie na całą sytuację na Ziemi czy dyskusje pozostałych członków załogi, którym Marsa udało się opuścić.
Choć sytuację Marka można by przyrównać do słynnego Robinsona Crusoe, jest pewna istotna różnica między tymi dwoma panami. Watney nie jest człowiekiem, który przypadkowo pojawił się na Marsie. Został tu wysłany po odpowiednim przeszkoleniu i z odpowiednią wiedzą. W ramach załogi Mark miał być jednocześnie botanikiem i swoistym "panem złotą rączką". W skrócie - facet jest naprawdę porządnym naukowcem.
Łącząc to z faktem, że autor powieści, Andy Weir, jest kolesiem niesamowicie zainteresowanym między innymi fizyką, dostajemy kolejny ważny aspekt "Marsjanina" - jego (popularno)naukowość. W swym dzienniku Mark dokładnie opisuje każdy, nawet najbardziej techniczny krok, przystosowując jednak instrukcje do potrzeb niedzielnego czytelnika. Jak zaznaczono w jednym z przypisów na początku książki, sporo tu uogólnień, jednak już wielu przede mną podkreśliło, że i tak naprawdę sporo jest tu naukowych konkretów.
Czasem trzeba się w nie wczytać, trudno pędzić przez tę książkę hurtowo, bez przeczytania niektórych fragmentów po dwa czy trzy razy. Ale to zdecydowanie nie przeszkadza, a jedynie pomaga w docenieniu tego, jak fantastyczną robotę odwalił przy tworzeniu swej powieści Andy Weir. Jeśli miałbym kiedyś wylądować na Marsie, wziąłbym ze sobą "Marsjanina", by wiedzieć, jak przetrwać tam nawet w najgorszych warunkach i podczas najbardziej nieprzewidywalnych sytuacji.
Ale twór Weira to nie tylko naukowe gdybanie. To także niesamowicie wartka fabuła, pełna zwrotów akcji, kolejnych kłód rzucanych pod nogi Marka i dramatycznych scen. Niejednokrotnie czyta się ten tytuł tak, jakby przed oczami właśnie migał nam niesamowicie emocjonujący blockbuster filmowy. Ostatnie sto stron tak mnie wciągnęło, że po prostu MUSIAŁEM przeczytać to na raz. I tak skończyłem lekturę o trzeciej w nocy, zdumiony jak fantastyczną pozycją "Marsjanin" się okazał.
Serio - to jest książka, którą TRZEBA przeczytać, jeśli choć trochę jaracie się kosmosem i całym tego typu stuffem. Wciąga, śmieszy, zaskakuje, a niektórych pewnie i nawet wzruszy. Jaram się ciągle tą książką i modlę się w duchu, by jej filmowa ekranizacja nie została popsuta. A właśnie - na ekrany kin "Marsjanin" trafi jeszcze w tym roku. Nie tylko ja wyczułem w nim potencjał, bo reżyserem całości został sam Ridley Scott, Marka Watneya zagra nie kto inny jak Matt Damon, a poza nim w filmie wystąpią między innymi Jessica Chastain ("Interstellar", "Wróg numer jeden") oraz Kate Mara (Zoe z "House of Cards"). Możecie być więc niemal pewni, że ekranizację "Marsjanina" również zrecenzuję.
0 komentarze: