Mnóstwo serwisów internetowych opublikowało już swoje rankingi najlepszych filmów czy płyt muzycznych mijającego roku. Ja jednak ciągle się z tym wstrzymuję, planując wypuścić coś takiego już po oficjalnym zakończeniu się Anno Domini 2014. Nie mogę jednak powstrzymywać się przed pewnymi małymi wskazówkami, dotyczącymi moich konkretnych wyborów. Tydzień temu pisałem o płycie, którą uznałem za najlepszy krążek mijającego roku. Dziś ponownie mamy na blogu klimaty muzyczne, choć spoglądam na nie z trochę innej perspektywy.
Tak się bowiem złożyło, że końcówka tego roku przyniosła ze sobą nie tylko najlepszy krążek ostatnich miesięcy, ale również i płytę, która najbardziej mnie zaskoczyła. Już praktycznie od pierwszego kawałka z niej miałem szeroko otwartą ze zdziwienia jadaczkę. Z każdym kolejnym utworem uczucie to jeszcze bardziej rosło, przynosząc ze sobą także sporą dawkę entuzjazmu wobec całego materiału. O czym jednak dokładnie piszę? Zacznijmy od początku.
Czy kojarzycie zespół Muchy? To rockowa grupka z Poznania, od samego początku grająca przyjemne, wpadające w ucho kawałki. Trudno byłoby powiedzieć, że wyróżniali się oni jakoś ogromnie z tłumu podobnych im zespołów, jednocześnie jednak mieli w sobie "to coś", co do ich muzyki przyciągało. Wielu pewnie zaliczyłoby ich pogardliwie do tzw. "studenckiego rocka", obok takich bandów jak Coma czy Happysad. I choć ja akurat tej dwójki słuchać nie lubię i w ogóle do tego typu muzyki mi obecnie daleko, tak w Muchach ciągle widzę coś fajnego, co sprawia, że słucha ich się naprawdę przyjemnie i bez żadnego zniesmaczenia.
Dwie pierwsze płyty poznaniaków szczerze wręcz uwielbiałem. "Terroromans" był trochę takim brudnym rockiem, którego rytmikę tworzyły szczególnie gitarowe riffy, na co narzucono warstwę trochę takich (pseudo)artystycznych tekstów, gdzie oczywiście nie brakowało licznych miłostek. Było jednak w nich coś chwytliwego, co podśpiewywało się od pierwszego przesłuchania i wracało się do tego często. Takie kawałki jak "Galanteria" czy "Brudny śnieg" stały się w niektórych kręgach kawałkami naprawdę mocno katowanymi, bez których odpalenia dzień nie mógłby normalnie przebiegać.
Potem przyszedł rok 2010 i krążek "Notoryczni debiutanci". Trochę już inny, przepełniony delikatnie odmiennym podejściem do robienia muzyki. Muchy straciły ten swój "brud", tworząc jednak krążek ewidentnie bardziej profesjonalny. Podobieństwa między "Terroromansem" a "Notorycznymi debiutantami" są oczywiście ciągle wyczuwalne, tak samo jednak jest z różnicami. To "stare, dobre Muchy", choć w trochę odświeżonym, bardziej nowoczesnym wydaniu. Kawałek tytułowy był tego zdecydowanie dobrym przykładem.
Rok 2012 - płyta "Chcecicospowiedziec". Z niewiadomych przyczyn nie było nam po drodze. Przesłuchałem w całości bodaj raz - było spoko, ale wówczas jakoś chyba nie miałem przesadnej zajawki na taką muzykę. Dobrze jednak pamiętam, że to dalej był taki fajny, radosno-smutny (wiem, brzmi to dziwnie) rock. Kto wie jednak, czy w najbliższym czasie wreszcie nie przyjrzę się na poważnie temu krążkowi. Zdecydowanie zachęcił mnie bowiem do tego najnowszy, czwarty album Much - "Karma Market".
Nieźle chłopaki z Poznania strollowali swoich słuchaczy. Pierwszym singlem promującym ich nową płytę okazał się bowiem utwór "Bliżej", któremu zdecydowanie najbliżej do dotychczasowej twórczości zespołu. Oczywiście - zabawy dźwiękiem sugerowały, że "Karma Market" będzie czymś innym niż trzy pierwsze krążki Much, ale czuć było w tym jednocześnie powiew tego typowego dla nich rocka. Niesamowicie byłem więc zaskoczony, gdy odpaliłem po raz pierwszy nowy album zespołu.
Kolejny kawałek na płycie, "Tak jak dziś", brzmi już bowiem zupełnie inaczej, zdecydowanie spokojniej, chciałoby się rzec: "normalniej". I choć, ogólnie rzec biorąc, reszta płyty jest zasadniczo o wiele delikatniejsza od jej agresywnego początku, tak nie ominie się bez kolejnych zmian muzycznych w jej środku. W "Nic się nie stało" Muchy wrzucają jazzowe nawiązania rodem z ostatniego albumu Pink Freud, "Idą święta" brzmi trochę jak - uwaga, tu będą mocne słowa - polska wersja Nicka Cave'a, a "Biały walc" jest tak miażdżycielsko dobrą balladą gitarowo-wokalną, że potrafiłem ją odtworzyć dziesięć razy pod rząd i nie poczuć przy tym choćby grama znudzenia.
Może dla jakiegoś totalnie mainstreamowego słuchacza, dla którego jedynym dostarczycielem muzyki jest Eska, kawałki na "Karma Market" będą brzmiały tak samo, ale w rzeczywistości wszystko tu tak niesamowicie się od siebie różni, jednocześnie tworząc całkiem spójną całość, że nie da się zrobić nic innego, jak jedynie przybić piątkę ekipie Much. Jest tu kilka motywów zaczerpniętych z paru bardziej znanych kawałków, które część osób na pewno wyłapie, ale nie brzmią one jak kiepska zrzynka, a bardziej coś na miarę rapowego follow-upu.
Muchy zrobiły więc nie tylko naprawdę dobrą płytę, ale również i krążek, który bardzo różni się na tle ich pozostałej dyskografii. Oto właśnie jeden z najlepszych polskich przykładów zespołów dojrzewających także w robieniu muzyki. Grupa powstała w roku 2004, a więc na scenie są już dobre dziesięć lat. I to rzeczywiście czuć w "Karma Market". Ten krążek brzmi jak profesjonalna płyta dorosłych facetów, którzy inspirują się najlepszą możliwą muzyką i starają się zrobić coś dobrego, co niekoniecznie wpisuje się w kanon mainstreamowych dźwięków.
Nie mogłem więc odmówić sobie określenia nowego krążka Much mianem "mojego największego muzycznego zaskoczenia roku". Z każdym kolejnym odtworzeniem coraz bardziej lubię tę płytę. Dostaliśmy dziewięć kawałków tworzących naprawdę solidny krążek. Zdecydowanie powinien go przesłuchać każdy fan dobrej muzyki.
0 komentarze: