Mo Yan to ubiegłoroczny Noblista, którego dwie książki zostały wypuszczone w naszym kraju w latach 2006-2007, a po otrzymaniu nagrody przez Chińczyka, wznowiono ich nakład. Zarówno "Krainę wódki", jak i "Obfite piersi, pełne biodra", miałem już okazję na blogu recenzować. Co ciekawe, choć żadną z tych pozycji nie zachwycałem się jakoś wyjątkowo mocno, utkwiły mi one w pamięci. I choć wciąż mam wiele innych książek do nadrobienia, gdy odbyła się polska premiera "Klanu czerwonego sorga" Mo Yana, pobiegłem od razu do sklepu odebrać swój egzemplarz. Czy było warto?
Tym razem pisarz ten pokazuje nam historię pewnej rodziny chińskiej, ciągnącą się przez około pięćdziesiąt lat. To powieść o miłości (niekoniecznie widzianej z perspektywy znanej współczesnemu Europejczykowi), wojnie czy honorze. Hasła te brzmią dość infantylnie - przyznaję. Do takiego stanu rzeczy "Klanowi czerwonego sorga" jednak daleko, bo to książka zdecydowanie dojrzała, choć z nutką pewnego "zdziecinnienia", jak to u Mo Yana bywa.
Cała historia opowiadana jest przez mężczyznę, będącego członkiem najnowszego pokolenia rodziny zamieszkującej północno-wschodnie Gaomi. O nim samym nie otrzymujemy zbyt wielu informacji, narrator skupia się bowiem na przekazaniu historii swego ojca, dziadka i babki oraz ich towarzyszy. Czas ich życia przypada bowiem na okres wielu walk w Chinach, zarówno tych będących wynikiem wojen domowych, jak i utarczek z Japonią. Jest tu tym samym miejsce na pokazanie tego typu konfliktów, które zdają się mieć dla zachodniego czytelnika nie tylko wartość rozrywkową, ale i w pewnym sensie edukacyjną.
Większość miejsca to wciąż jednak wątki stricte obyczajowe. I zapewniam w tym miejscu, że każdy, kto ma za sobą już jakąś powieść Mo Yana, poczuje się tu jak w domu. Po lekturze "Klanu czerwonego sorga" jeszcze bardziej utwierdziłem się bowiem w przekonaniu, że pisarz ten ma swój charakterystyczny, niepodrabialny styl. Styl naprawdę wybitny, warto dodać.
Począwszy od konstrukcji fabuły, przez nietypowy humor, aż styl samego pisania - wszystko to Mo Yan doprowadził do perfekcji już w przypadku "Klanu czerwonego sorga", który chronologicznie jest jednym z jego pierwszych tworów w ogóle. Nawet dziwne imiona postaci nie przeszkadzają w jakiegoś typu zżyciem się z nimi. Nie sposób przecież przejść obojętnie obok sporej dawki żartów sytuacyjnych, które pojawiają się w nawet najbardziej poważnych momentach. I, co ciekawe, ich powagi wcale zbytnio nie obniżają.
"Klan czerwonego sorga" jest zdecydowanie powieścią wartą przeczytania - jak zresztą wszystko, co Mo Yan dostarcza. "Kraina wódki" podobała mi się bardziej, ale już w wyborze między "Obfitymi piersiami" a dziś recenzowanym tytułem, miałbym większy problem. Ponarzekać mógłbym jedynie na to, że... książka ta jest za krótko. Pomimo tego, iż polskie wydanie ma jakieś pięćset stron, to tytuł ten aż prosi się, by fabułę pociągnąć jeszcze dalej, aż do historii samego narratora powieści.
Poza tym jednak zastrzeżeń do "Klanu czerwonego sorga" nie mam, a na dniach mam zamiar zakupić kolejną powieść Mo Yana, wydaną u nas raptem jakieś dwa tygodnie temu - "Bum!". Możecie spodziewać się jej recenzji pewnie gdzieś w styczniu lub lutym.
0 komentarze: