Wychowałem się na wsi. Nie na takiej, gdzie cały dzień śmierdzi zwierzęcą kupą (bo kiedyś to nawet mieliśmy prawa miejskie), ale jednak. Ja zawsze nazywałem tę cudowną krainę mianem "miasteczka". Wiecie, takie coś pomiędzy wsią a miastem. Klimat mej miejscowości tytuł ten zdawał się oddawać wręcz perfekcyjnie i chyba nie tylko ja z niego korzystałem.
Mimo wszystko, tutejszemu społeczeństwu bliżej było do tego wiejskiego niż miejskiego. Przykład najprostszy - plotkowanie. Stary Zdzichu wracał do domu pijany o trzeciej w nocy i tłukł swoją żonę, o ósmej rano natomiast wszyscy wokół już o tym dyskutowali zawzięcie. Że niby po cichu, że niby, by nikt rozmów tych nie usłyszał. O całej sytuacji jednak wiedział dosłownie każdy - od dzieciaków w podstawówce po stare, głuche babcie.
Dziś jest lepiej, dziś bowiem, by świeżą plotkę usłyszeć, nie muszę się dowiadywać o niej przez rozmowy z innymi. Dziś wystarczy wejść na Facebooka. Czy jestem na nudnym wykładzie w Krakowie, czy przejeżdżam właśnie przez Warszawę Zachodnią - dostęp do najświeższych historii z mojego rodzinnego "miasteczka" mam na wyciągnięcie ręki. Jakich informacji mam ostatnimi czas na tablicy aż w nadmiarze? Tych o zaręczynach moich rówieśników.
Gdy zobaczyłem tego typu wieść za pierwszym razem, minę miałem mniej więcej TAKĄ. Potem zacząłem się powoli przyzwyczajać. Już od ponad roku widuję w końcu podobne informacje o zaręczynach ludzi równych mi wiekiem lub też nieznacznie starszych czy nawet młodszych. Powiedzmy, że się przyzwyczaiłem. Ba, chyba nawet zacząłem tę całą sytuację rozumieć.
Jej sedno tkwi bowiem w najważniejszym podobieństwie między wszystkimi tymi ludźmi. Miłość? Nah. Wpadka? Nah. Alkohol? Co ciekawe - też nie. O cóż więc takiego chodzi? Biegnę z odpowiedzią: wszyscy ci ludzie mają zamiar zostać tam, gdzie się wychowali. Ich celem nie są studia w jednym z większych miast, nie jest podbicie świata, nie jest znalezienie sobie jakiejś nobilitującej pracy w rodzaju prawnika czy lekarza. Im wystarczy chałupka na wsi, praca na roli lub na budowie, do tego swojska żonka i gromadka ubrudzonych dzieci.
Czy będą naprawdę szczęśliwi? Trudno powiedzieć. Jednym to wystarczy i będą naprawdę zadowoleni chodzili co niedzielę do wiejskiego kościoła, podziękować Bogu za zesłane im dary. Inni (a czasem nawet ci sami) będą zaś z każdym dniem narzekali na rząd, polityków, tego samego Boga, sąsiadów i kogo się tam jeszcze da. Od czasu do czasu jednak pozwolą sobie na luksus - wyjazd last minute do Egiptu. Śmiejcie się, śmiejcie - ja tam bym chętnie do Egiptu mimo wszystko poleciał.
Mój plan na ślub brzmi: dopiero po trzydziestce. Jeśli wypadnie wcześniej - trudno, nie zabiję się, to tylko taka umowna granica. W wieku osiemnastu, dziewiętnastu czy dwudziestu lat bym jednak po prostu potrafił. Mogę być nawet z jedną dziewczyną lat pięć, powiedzmy, że rocznica wypadnie w moje dwudzieste piąte urodziny. Dla mnie to wciąż za wcześnie.
Niech sobie robią co chcą ci moi dawni towarzysze, którzy ślub wezmą za rok czy dwa. W moim przypadku byłoby to pewnego rodzaju "przegranie życia", dla nich natomiast niekoniecznie. Ja nie wiem, co będzie się konkretnie działo z moim życiem za rok czy dwa. Poza tym, że będę je wygrywał, oczywiście. Oni natomiast wiedzą wszystko, mało co bowiem w ich egzystencji może się zmienić.
Może więc te osiemnaście lat w niektórych przypadkach rzeczywiście jest wystarczającym wiekiem na zaślubiny dla niektórych? Akceptuję taki stan rzeczy, pogardzać przestaję, sam zaś w swoim przypadku go wprowadzać nie mam zamiaru. Dotarliśmy tym samym do konsensu, Drodzy Państwo.
Źródło: Flickr.com |
A ja tam uważam, że te nieszczęsne zaręczyny, których lawina nas zasypuje na fejsie, wcale nie prowadzą do małżeństwa. No bo 3 miesiące czy pół roku z człowiekiem i pewność, że to 4ever 2gether? >.< W ogóle często gęsto jest to pierwszy partner owych ludzi, powodzenia w życiu im życzyć. ;D
OdpowiedzUsuńZ jednej strony może być to prawda, z drugiej mam wrażenie, że dla sporej części tych ludzi obrączka może równać się czemuś w rodzaju obroży dla psa. Porównanie zamierzone :D
UsuńNie mówię, że nie, ale (z tego, co się dzieje na moim fejsowym podwórku, a co obserwuję) z ludzi podobnych mi wiekiem tylko 1 babka rzeczywiście wyszła za mąż, ale to wiadomka, że 'bo dziecko'. 29 pozostałym zaręczonym (szybka i prosta matematyka #mosdef) raczej do obroży daleko, a 'got engaged' wydaje się być bardziej dla ludzi z fejsbuczka, niż dla faktycznie teoretycznie zainteresowanych. ;)
UsuńNo u mnie chyba też mało kto rzeczywiście wziął już ślub, chociaż ponoć w dzisiejszych czasach standardem jest branie go nawet parę lat po zaręczynach. Może więc musimy jeszcze trochę poczekać na rozwój sytuacji :)
UsuńWydaje mi się, że zaręczyny to jednak indywidualna decyzja i czy ktoś zaręczy się w wieku 20, 30 lub 40 lat to tylko i wyłącznie ich decyzja. Każdy ma swój rozum.
OdpowiedzUsuńAle czy ja gdziekolwiek neguję ten truizm? Nie sądzę ;)
UsuńSąsiad, powiem Ci, że dobrze gadasz ;D na ślub i ciepłe kapcie jeszcze mamy czas, teraz trzeba brać z życia jak najwięcej!
OdpowiedzUsuń~ sąsiadka spod 3-ki
Zgadza się, pozdrawiam! :D
Usuń