20 000 dni na Ziemi

Nick Cave - którego chyba spokojnie możemy uznać za "gwiazdę rocka" - budzi się ze snu. To jego 20-tysięczny dzień na Ziemi. Wstaje z łóżka, idzie do łazienki, przegląda się w lustrze. Przed nim kolejne kilkanaście godzin jego życia. Do nocy przeżyje on kilka kolejnych, istotnych zdarzeń - na pierwszy rzut oka rutynowych, w praktyce wypadających niesamowicie oryginalnie.


Trudno powiedzieć, czym konkretnie jest "20 000 dni na Ziemi". To na pewno nie jest typowy film fabularny - tego jest się pewnym już po kilku minutach całości. Nie uważam jednak tej produkcji również za dokument. Czy to więc coś pomiędzy tymi dwoma typami filmów? Tu też bym się spierał. Myślę, że to bardziej połączenie obu tych podejść, do którego dodane jest jeszcze coś innego, przez co "20 000 dni" idzie w zupełnie inną stronę niż większość tego typu projektów.

Pamiętać trzeba o jednym - ten film z każdą kolejną minutą staje się lepszy. Początkowo wydaje się on dość niespójny, będący jakby zlepkiem losowych scen, które tworzą bardzo chwiejny szkielet, mogący w każdej chwili się zawalić. Po jakimś czasie jednak podejście Widza do tego projektu się zmienia. Ponownie trudno do końca stwierdzić, dlaczego tak się dzieje - czy "20 000 dni" rzeczywiście staje się bardziej spójne, czy to Widz się do tej niespójności przyzwyczaja?

Myślę jednak, że te dwie zagwozdki idealnie pokazują, iż ta filmowa opowieść o Nicku Cavie jest w jakiś sposób... magiczna. W pewnych momentach może odrobinę przynudzająca, ale mimo wszystko trzymająca Widza przy ekranie. Ma się podczas tego filmu przeczucie, że chce się go ponad wszystko obejrzeć do końca. Szczególnie, gdy widzi się kolejną ze scen hipnotyzujących.

Do tych natomiast w największej mierze należą fragmenty muzyczne. Oglądanie Nicka i jego zespołu wykonujących swoje kawałki, jest jeszcze bardziej hipnotyzujące niż ich słuchanie bez obrazu. Nieważne, czy jest to scena ze studia, czy nagrany fragment koncertu. Na sali kinowej w takim "muzycznym przerywniku" zawsze zapadała cisza, a wszyscy na niej zgromadzeni wyostrzali wszystkie zmysły, by jak najwięcej czerpać z tych momentów.

Czy to film tylko dla fanów Nicka Cave'a? Raczej nie. To znaczy - warto wiedzieć, kim ten człowiek w ogóle jest, kojarzyć chociaż kilka jego kawałków, by rozumieć, na czym polega magia jego muzyki. Nie trzeba być jednak psychofanem Cave'a, by dać się wciągnąć przez tę produkcję. Ale kto wie - może "20 000 dni" takimi psychofanami Was zrobi?

Ma się po obejrzeniu tego filmu wrażenie, że jest to produkcja dobra i wyjątkowa. Wyjątkowa jednak nie w sensie jakości "20 000 dni" w porównaniu do jakiegoś kinematograficznego top, ale faktu, iż te półtorej godziny spędzone z Nickiem Cavem to pewne nietypowe doświadczenie. To film, po którego seansie czujesz się zainspirowany w jakiś wyjątkowy sposób. Warto obejrzeć, a może raczej powinienem powiedzieć - warto to przeżyć.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze: