Czego można się spodziewać po filmie o Michelu Houellebecqu, w którym słynny pisarz gra samego siebie? Cóż - pewnym być można, że nie będzie to produkcja jakich wiele. Po takim projekcie możesz spodziewać się czegoś wyjątkowego, może trochę oburzającego (jak na Houellebecqa przystała), pewnie niszowego. Ale za żadne skarby świata nie spodziewasz się prawdopodobnie najbardziej abstrakcyjnego filmu w tym roku - a to właśnie ostatecznie dostajesz.
Oto dostajemy bowiem jedno z najbardziej abstrakcyjnych porwań w historii kinematografii. Houllebecq co prawda zostaje zakuty w kajdanki, ale w każdej chwili może zawołać kogoś, by podpalił mu papierosa czy wybrał się z nim na spacer. Pisarz na dodatek codziennie upija się winem, a do tego rubasznie rozmawia z domownikami, w tym starym, francusko-polskim małżeństwem.
Naprawdę trudno opisać jest słowami, jak abstrakcyjny ten film jest. Sala co chwilę wybuchała gromkim śmiechem na widok sytuacji, które na pozór wydają się w ogóle nieśmieszne. Ten film jednak w całości jest tak totalnie przezabawny, że trzeba być prawdziwym sztywniakiem, by nie wczuć się w ten klimat. Ostrzegam jednak - to humor wyjątkowy, jakiego prawdopodobnie nie znajdziecie w żadnej innej komedii.
Niech podstawowym wyznacznikiem tego będzie fakt, że w dużej mierze do śmiechu wystarczy tu twarz Houellebecqa. Ten facet wygląda jak taki "januszowaty" dziadziuś i każdy najazd kamery na jego twarz poprawia humor. Na dodatek, przez cały film pisarz nie próbuje ukrywać, że śmieszy go absurdalność tej produkcji. Nie wygląda w ogóle jak profesjonalny aktor, a raczej początkujący, wzięty przypadkowo do filmu człowiek. Pokazano to jednak w taki sposób, że od śmiania się z Houllebecqa może w pewnym momencie rozboleć brzuch. A że pisarz przez cały film wydaje się być autentycznie pijany/naćpany? To tylko śmiech potęguje.
To film, podczas którego co jakiś czas zastanawiasz się, o czym on w ogóle opowiada i dlaczego Ty się tak naprawdę śmiejesz. Po chwili jednak znów wyjesz z resztą sali i po raz kolejny mówisz sobie: "who cares?". Ważne jest, że ostatecznie wychodzisz z kina zszokowany, ale przede wszystkim uśmiechnięty od ucha do ucha.
Szybko spojrzałem na premierowe filmy, które miałem okazję obejrzeć w tym roku i już jestem pewien - "Porwanie Michela Houellebecqa" to w mym rankingu zdecydowanie najlepsza komedia A.D. 2014. Ba, wydaje mi się, iż produkcja ta może spokojnie powalczyć o moje ogólne top 3 bieżących dwunastu miesięcy. Niesamowita, bardzo oryginalna produkcja. Polecam, polecam, polecam.
No i przypominam na koniec, że na blogu możecie poczytać recenzje dwóch książek autorstwa Houellebecqa. Jakieś pół roku temu recenzowałem "Mapę i terytorium", ostatnio natomiast wziąłem się za "Cząstki elementarne".
Majk, czy nie przypomina Ci to czegoś? Takiej jednej polskiej komedii... Pieniądze to nie wszystko ? :D Bo w pewnych momentach podobieństwo było aż uderzające
OdpowiedzUsuńNie oglądałem niestety, ale jak tak spojrzałem na opisy fabularne i tym podobne rzeczy, to myślę, że jednak "Porwanie" w sporym stopniu się czymś różni. Ale dzięki za tip, co prawda po polskie filmy rzadko sięgam, ale może w tym przypadku zrobię wyjątek :)
Usuń