Wracasz do domu po ciężkim dniu w szkole/w pracy/na uczelni i jedyne, co masz ochotę zrobić, to zasnąć przy kaloryferze. Gardło odmawia posłuszeństwa i zamiast normalnie mówić, charczysz. Nos masz tak zatkany, że wdychanie przez niego powietrza jest niemożliwe. Żeby było jeszcze lepiej, masz gorączkę i jest Ci tak cholernie zimno, iż nawet ubranie się w kożuch nie pomaga.
Następnego dnia natomiast i tak MUSISZ obudzić się o szóstej czy siódmej rano i zasuwać na drugi koniec miasta. Los Cię nie oszczędza, zdrowie tym bardziej. Jak więc poradzić sobie z takim jesienno-zimowym przeziębieniem czy choćby zredukować jego skutki do takiego poziomu, by rano nie wyglądać jak trup? Korzystając z własnych doświadczeń, postanowiłem przygotować prawdziwy poradnik survivalowy!
Choć bowiem od czasu, gdy zacząłem biegać, choruję kilkukrotnie mniej niż dawniej, ciągle czasem jakiś mały wirus mnie złapie i daje o sobie ciągle znać. Co robię w takim momencie? Szykuję sobie pakiet prawdziwego żołnierza antychorobowego! Dzięki niemu niejednokrotnie udało mi się wyswobodzić z wirusowej opresji w ciągu raptem jednej nocy. Co też więc w moim wojowniczym ekwipunku się znajduje?
Źródło: Unsplash.com |
Gruba kołdra
Koce są spoko, ale nic nie przebije porządnej, grubej kołdry. Wystarczy otulić się taką od góry do dołu i wreszcie gorączka przestaje dawać się aż tak bardzo we znaki. Trzeba jednak dość mocno uważać - choćby jedna drobna nieszczelność potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Najlepiej więc pod pierzynę wskoczyć dopiero, gdy przygotuje się całą resztę zestawu survivalowicza.
Zestaw małego medyka
Na antychorobowy zestaw małego medyka składają się zasadniczo trzy rzeczy. Pierwsza z nich to przeciwgorączkowy lek w proszku. Wybór tego typu specyfików w aptekach jest ogromny i warto sobie zakupić od razu kilka opakowań, by mieć w razie czego je pod ręką. Bierzesz taki Gripex czy inną Polopirynę, rozpuszczasz w ciepłej wodzie, wypijasz i już praktycznie po kilkunastu minutach czuć choćby drobną ulgę.
Drugi element medycznego zestawu pomoże natomiast na walkę z podrażnionym gardłem. I nie chodzi mi tu bynajmniej o te wszystkie tabletki do ssania, bo dają one - moim zdaniem - dość mało. Zamiast tego proponuję zakupić sobie aerozol kojący ból gardła. Najbardziej znany gracz na tym rynku to chyba Tantum Verde. Trzy czy cztery psiknięcia i masz choćby na kwadrans spokój od bólu. Potem możesz sobie psiknąć ponownie i cóż - tak do skutku.
Ostatnią rzeczą jest natomiast sztyft do nosa. Oto prawdopodobnie najbardziej ohydna rzecz, jaka trafia w ręce domorosłych medyków. Moja kuracja tym magicznym urządzeniem jest zadziwiająco prosta, ale i dość obleśna - wkładam sobie sztyft do nosa i zostawiam go tam, funkcjonując jak gdyby nigdy nic. Kilka razy sprawdziłem w lustrze, jak wyglądam w takim momencie. Przyznaję - mocno absurdalnie. Ale hej - przynajmniej ulga jest!
Herbata z sokiem malinowym
Najlepszy napój, jaki może przytrafić się choremu człowiekowi. Jaka herbata? Klasyczna, czarna. Jaki sok? Najlepiej domowy, ale ze sklepu też może być. Co to daje? Uwaga, znów będzie trochę niesmacznie - niesamowicie rozgrzewa, co powoduje nagłe wypocenie się, skutkujące z kolei spadkiem temperatury ciała. Mój zdecydowany faworyt w kategorii "walka z gorączką".
Czekolada
Podobno czekolada jest naturalnym pobudzaczem, dodającym niesamowicie dużo energii. Ile w tym prawdy? Nie wiem. Dla mnie ważne jest, że jedna tabliczka czekolady potrafi sprawić mi więcej radości niż niejedna wykwintna potrawa. Podczas choroby natomiast efekt jej działania jest przynajmniej kilkanaście razy lepszy. Serio, dziewczyny - w takich przypadkach #fuckdiet.
Źródło: Unsplash.com |
Dobra książka
Leżysz już pod kołdrą, przyćpałeś leki, wypiłeś herbatę z sokiem, a do tego twarz masz ubrudzoną czekoladą. Co zrobić z resztą czasu? Nawet konieczność leżenia w łóżku można dobrze wykorzystać. By natomiast trzymać się jak najdalej od ekranu komputera, który podczas choroby potrafi o wiele szybciej doprowadzić do bólu głowy, polecam zamiast Facebooka poczytać dobrą książkę.
Trzy tytuły, jakie klimatycznie automatycznie skojarzyły mi się z jesienno-zimowym choróbskiem? Po pierwsze - "Wiele demonów" Jerzego Pilcha, zabierające nas w świat mroźnej, polskiej wsi, Sigły. Po drugie - "Norwegian Wood" Harukiego Murakamiego, które jest jak zimowa noc, spędzona przy kominku w leśnym domku. Po trzecie zaś - "To", czyli mroczna, intrygująca historia autorstwa Mistrza Grozy, Stephena Kinga.
Dobry film
Choć ja staram się czytelnictwo propagować wszystkimi swymi siłami, tak rozumiem, że nie każdy jest fascynatem literatury. Natomiast chyba praktycznie wszyscy z nas lubią od czasu do czasu obejrzeć dobry film. A gdy od pracy odciąga nas choroba, wolny czas możemy poświęcić właśnie na nadrobienie jakiejś kinematograficznej zaległości.
Klimatyczna trójka? Na początek mój niezaprzeczalny hit, który ostatnio obejrzałem po raz trzeci, a zapewniam Was - mi rzadko zdarza się obejrzeć film więcej niż raz. O czym mowa? O mojej ulubionej komedii romantycznej, innej niż wszystkie inne produkcjetego typu - "500 Days of Summer". Jeśli jeszcze nie widziałeś tego fantastycznego tworu, nadrób to czym prędzej! Niekoniecznie podczas choroby.
Co z pozostałymi dwoma produkcjami? Cóż, ten post wydaje mi się idealnym momentem do przypomnienia wielkiego hitu sprzed bodajże dwóch lat - "Searching for Sugar Man". Nieprawdopodobnie dobra historia, świetna realizacja, genialna muzyka. Film, który udowadnia każdemu niedowiarkowi, że dokument nie musi być nudny.
Na sam koniec natomiast postanowiłem wspomnieć o bardzo małym znanym w Polsce tworze. "Like Someone in Love" to produkcja wybitnie charakterystyczna i nietypowa. Niepodrabialny, dla wielu nie do przełknięcia, innych natomiast zachwycający. Choroba może być świetnym powodem do sprawdzenia się w trochę innym typie kinematografii niż zwykle.
A czy Wy macie jakieś swoje ulubione sposoby na walkę z jesienno-zimowym przeziębieniem? Jeśli tak - koniecznie dajcie znać w komentarzach! Miłego weekendu i jak najmniejszej liczby chorób w tym chłodnym sezonie!
Właśnie dziś zauważyłam, że nad nami krąży już zimowe powietrze. Także Twój survivalowy poradnik na pewno stanie się przydatny dla wielu osób na obecną chwilę (stety i niestety).
OdpowiedzUsuńMoje sposoby są podobne, różnią się nieznacznie. Do grubej kołdry dochodzą grube skarpety. Uwielbiam, kiedy moim stopom jest... dobrze. :) Tzn. cieplutko.
Jeśli chodzi o medykamenty dla mnie rozwiązaniem jest Theraflu ExtraGrip o cytrynowym smaku. Ból gardła, kaszel? Herbitussin, w którego skład wchodzą różne owoce, m.in. leczniczy czarny bez oraz kwiat lipy. Tylko tym się faszeruję podczas przeziębienia.
Herbata czarna, owszem. Lubię naturalne połączenie czyli owocy pigwy (bądź cytryny, chociaż z nią łączą się różne kontrowersje) i miód, najlepiej lipowy. Ale... w tym roku odkryłam zdrowotne właściwości aronii, która rośnie w moim sadzie. Owoce aronii są mega zdrowe, bogate w witaminy, podobno są nie do przecenienia. Aronia zwalcza wiele chorób, nie tylko przeziębienie. Zdecydowałam, że zrobię na zimę sok z aronii jako dodatek do herbaty. Kilka słoików w spiżarni i można walczyć. :)
Czekolada - owszem, zawiera sporo energii. Wystarczy spojrzeć tylko na jej kaloryczność. Kobiety uważają ją często za wroga. Ja ją doceniam. Wczoraj np. po długim spacerze do biblioteki czułam się bezsilna. Pogoda dała się we znaki. Nie nadawałam się do życia. Wystarczy kawałek czekolady, żeby odzyskać siły. Czekolada zawiera bowiem substancje psychoaktywne, pobudzające. Także czekolada w czasie choroby to super broń! A ile w tym przyjemności! "Dieto umrzyj".
Dobry film, dobra książka - wiadomo, że dobrze dobrana literatura czy twór kinematografii może nas odprężyć. Osobiście najczęściej czytam prenumerowane przez siebie gazety. :)
Pozdrawiam!
Ta aronia mnie najbardziej zaintrygowała - dzięki za informację, będę musiał sprawdzić! Domowego soku z tego owocu w tym przypadku co prawda nie mam, ale mam nadzieję, że jakiś "sklepowy" też się nada.
UsuńPozdrawiam również! :)
Kołdra, jak najbardziej, herbata z sokiem malinowym też, choć czasem dolewam też aroniowego. Nic jednak nie pomaga na przeziębienie, przynajmniej mi, jak ohydne mleko z czosnkiem. Rozgrzewa, pocisz się (znowu niesmacznie ;)) i robi się lepiej. Po takim napoju najlepiej od razu pod kołdrę. Dzięki za 500 dni miłości, to chyba dobry czas, żeby obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńI kolejny głos za sokiem aroniowym - no teraz to na sto procent będę musiał to cudo sprawdzić! Mleka z czosnkiem z kolei za nic nie dałbym w siebie wlać, pozostanę ewidentnie przy tych herbatach z sokiem :)
UsuńNo i jeśli nie oglądałaś jeszcze "500 dni miłości", to musisz to zdecydowanie nadrobić - polecam! :)
Jak byłam mała mama we mnie "wlewała" coś podobnego z czosnkiem, ale zdaje mi się, że na bazie wody. Fuj!
OdpowiedzUsuńŁowicz nie tak dawno stworzył serię soków leczniczych m.in. z aronii, czarnego bzu, dzikiej róży. Takie rzeczy mój dziadek na przykład kupuje po prostu w aptece. ;)
W takim razie - Łowiczu, nadchodzę! :)
Usuń