Lubię czytywać długie książki. Takie ogromne kloce, które w wersji papierowej trudno jest czasem nawet utrzymać. Lubię je, ale też dość rzadko po nie sięgam. Zawsze bowiem obawiam się, iż ich ukończenie zajmie mi ogrom czasu. Sięgam toteż po nie prawie wyłącznie wtedy, gdy mogę na nie poświęcić sporo czasu - w szczególności mowa więc o różnych przerwach, czy to świątecznych, czy też wakacyjnych. I właśnie podczas ostatniego lata, gdy mogłem sobie pozwolić na chwilę odpoczynku, sięgnąłem po grube tomiszcze, zatytułowane "Lód".
Ta ponad tysiącstronicowa książka Jacka Dukaja leżała w moim rodzinnym domu już dobre parę lat. Kiedyś zakupił ją mój tata, z nadzieją, że i jemu uda się kiedyś ja przeczytać. Mnie również tytuł ten zaintrygował od pierwszego nań spojrzenia. Nie z powodu ciekawie zapowiadającej się fabuły czy czegokolwiek w tym rodzaju, ale właśnie przez swą wielkość. Ponad tysiąc stron, w formacie sporo większym niż typowa powieść, zapełnionych na dodatek dość małą czcionką. Do tej pory najdłuższą przeczytaną przeze mnie książką było historyczne "I rozpętało się piekło" Maxa Hastingsa. "Lód" okazał się natomiast przeciwnikiem jeszcze obszerniejszym.
Te ponad tysiąc stron nie są jednak stronami zapełnionymi bezmyślnie. Fabuła "Lodu" zabiera nas do początków dwudziestego wieku, na tereny rosyjskie. Jest to jednak świat inny od tego znanego nam z książek historycznych. U Dukaja nie nastąpiła bowiem chociażby pierwsza wojna światowa, ani też nie stracono rosyjskiego cara. Dostajemy tym samym alternatywną rzeczywistość, przedstawioną dodatkowo w naprawdę skrupulatny sposób.
Inna wersja historii nie została jednak stworzona ot tak. Ogromną rolę w jej metamorfozie odegrało wyjście na powierzchnię ziemi lutych. Kim one dokładnie są? Tego w zasadzie nie wie nikt. Wielu ludziom wystarczy wiedza, że zbliżenie się do tych wielkich brył, niekoniecznie ukazujących zbyt wiele funkcji życiowych, kończy się człowieka zamrożeniem. Nie wszystkim jednak istnienie lutych przeszkadza, bo i na nim można sporo zarobić.
Nie obserwujemy jednak tego świata "ot tak". Jesteśmy bowiem przezeń kierowani historią Benedykta Gierosławskiego, warszawskiego matematyka i hazardzisty, który pewnego dnia zostaje "zaproszony" do Ministerstwa Zimy. Tam otrzymuje zadanie wyjątkowe - odnaleźć ojca, zaginionego gdzieś na Syberii. Dlaczego? Bo, jak głoszą plotki, potrafi on porozumiewać się z lutymi. Naszego bohatera czeka tym samym długa przejażdżka Koleją Transsyberyjską, a także jeszcze dłuższe przesiadywanie na samej Syberii. Podczas swej podróży czeka go spotkanie z wieloma postaciami, tymi historycznymi i tymi fikcyjnymi - poczynając od Nikoli Tesli, na Józefie Piłsudskim kończąc.
I przyznać muszę - historia w "Lodzie" jest niesamowita. Mnogość wątków i postaci trochę przytłacza, pewnie. Ale jednocześnie wszystko to zostało przez Dukaja przygotowane w sposób fenomenalny. Gdy czyta się ten tytuł, ma się wrażenie obcowania z czymś zupełnie nadzwyczajnym. Nie typową książką, ale prawdziwym dziełem, którego obszerność ma swoje sensowne wytłumaczenie.
Duża zasługa w tym stylu pisarskiego Dukaja. Nie jest początkowo łatwa do przyswojenia ta mieszanka staropolskiego (bo chyba tak możemy powiedzieć o gadaninie sprzed stu lat), rosyjskiego, francuskiego czy angielskiego. Czasem brzmi to abstrakcyjnie dla współczesnego Czytelnika, ale trudno w tym również nie dostrzec czystego piękna. Rzadko mi jest dane naprawdę zachwycić się językiem w powieści, miło więc zetknąć się z takim wyjątkiem jak "Lód" właśnie.
Przyznaję również - to nie jest łatwe czytadło. Zdarzało mu się czasem przynudzać, łatwo przy nim o utratę uwagi i konieczność cofnięcia się o parę zdań czy nawet akapitów. Ale jednocześnie ma w sobie "Lód" to coś, że chce się w tę historię brnąć i wiedzieć, co też będzie dalej. Bo tu historia nie jest prosta i niekoniecznie prowadzi wyłącznie z punktu A do punktu B. I dzięki temu ja te ponad tysiąc stron pokonałem w około półtora tygodnia.
Zapewniam Was jednak - to jest ewidentnie powieść na czas, gdy nie będziecie mieć zbyt wielu obowiązków. Na urlop, wakacje, święta. Codziennie poświęcałem na jej czytanie dobre parę godzin. Dałem jednak rady i jestem z poświęconego czasu zadowolony. Przeczytanie "Lodu" jest samo w sobie ciekawym przeżyciem, zupełnie różnym od ukończenia licznych innych książek. Nie zrozumiałem z tego tytułu wszystkiego - przyznaję. Dlatego mam nadzieję, że kiedyś, za kilka czy kilkanaście lat, będzie mi dane ponownie spróbować z nim swych sił. Może jako dojrzalszy odbiorca odkryję w nim jeszcze więcej. Na razie jednak i tak tę książkę polecam, ale zdecydowanie nie Czytelnikom niedzielnym, a prawdziwym wyjadaczom, dla których zarywanie nocek dla powieści nie jest niczym nowym. Oni "Lód" docenią równie co ja, ci pierwsi natomiast zapewne przerażeni będą samą długością całości.
0 komentarze: