"Hejter" to chyba jedno z najmodniejszych słów XXI wieku. Używa się go w powszechnych rozmowach, ale także na poważnych portalach internetowych. Oczywiście często to określenie jest zdecydowanie nadużywane i mylone z konstruktywną krytyką, co kończy się wieloma sytuacjami, które mnie doprowadzają do śmiechu.
Ale dobrze, że takie słowo jak "hejter" stało się modne. Dzięki niemu świat zwrócił uwagę na problem, który wielu trapi już od dawna. Bo wiele osób zwyczajnie nadmiernego krytykanctwa znieść nie potrafi. Większość negatywnych komentarzy, jakie pojawiają się obecnie w sieci czy w ogóle w świecie, to natomiast rzeczywiście stricte hejting, a nie konstruktywna krytyka.
To natomiast kończy się od czasu do czasu bardzo nieprzyjemnie. Gwiazdki raz na miesiąc wypłaczą się na Fejsbuniu albo w ogóle skasują swój profil, bo nie potrafią pogodzić się z tym, że ktoś postanowił im coś wytknąć. I to jeszcze takim problemem nie jest. Ale raz na jakiś czas hejting staje się wręcz powodem do popełnienia przez kogoś samobójstwa, co do zabawnych rzeczy raczej nie należy.
Ja właściwie w jakimś stopniu rozumiem takich ludzi. Potrafię zaakceptować to, że są osoby z psychiką bardziej, jak i mniej wytrzymałą. I te drugie zwyczajnie boli każda krytyka - nieważne zresztą, czy jest to hejt, czy rzetelne wymienienie jakichś wad. Oni nie widzą niczego pozytywnego w żadnym z tych podejść. Bo ich zwyczajnie krytyka boli.
A jakie ja mam podejście do hejterów? Zbieram ich łzy w szklankę, po czym napełniam nimi wannę i ostatecznie rozkoszuję się cudowną kąpielą. Bo uwielbiam wiedzieć, iż wywołałem u kogoś tak potężny ból tyłka. Uwielbiam utrzymywać się w przekonaniu, że muszę być tak cholernie ważną osobą, by komuś moje własne zdanie zarzuciło wkurzony wyraz na twarz i wszelkie "ty kurwo"/"ty chuju"/"ty zjebany gnoju" na usta.
Bo - zasada numero uno - po co w ogóle hejterami się przejmować? Co Ci z tego, że ktoś wyzwie Cię od najgorszych? Tym bardziej, gdy tego samego dnia pogadałeś z - dajmy na to - dziesięcioma ludźmi, którym rozmowa z Tobą przywołała na twarz uśmiech. W myślach kolejnych dziesięciu przelecisz przez kilka sekund jako pozytywne wspomnienie. A jak jesteś blogerem, to już w ogóle super sprawa, bo kochają Cię miliony internautów. Albo chociaż jeszcze jedna dziesiątka.
Zasada numer dwa wpada natomiast, gdy już tym hejtem się przejmiesz - choćby przez sekundę. No bo przyznaję - nawet mnie od czasu do czasu słowa jakiegoś Janusza nakłaniają do refleksji. Przez sekundę aż mi się smutno robi, bo ktoś coś złego o mnie powiedział. Po upływie tego jakże długiego okresu czasu, odwracam jednak kota ogonem i stwierdzam, że ja przecież nie mam się czym martwić. Bo to tego hejtera ogromnie boli tyłek, a nie mnie.
Jest takie powiedzenie: "im większy sukces, tym więcej masz wrogów". "Hejterzy" w tym przypadku to synonim "wrogów". Bo przecież ta nienawiść (jakże ambitnie wyrażana "kurwami"), rośnie wprost proporcjonalnie do naszej popularności i sukcesu. Jeśli lśnimy w otoczeniu tak bardzo, że znajdzie się ktoś przez sam fakt naszego istnienia nas nienawidzący, to można to uznać wyłącznie za wskaźnik triumfu.
Pamiętajmy więc zawsze o jednej, bardzo ważnej rzeczy - odgłos wydawany przez hejtera to nie okrzyk zwycięstwa, a pisk nieudacznika, przepełniony łzami. Łzami, którymi przejmować się nie należy - zamiast tego polecam się z satysfakcją w nich wykąpać. Przy okazji racząc się kieliszkiem najlepszego, francuskiego szampana.
Źródło: Flickr.com |
Hejter - jedno z moich ulubionych współczesnych zapożyczeń językowych. O "cielesności językowej" myślę.
OdpowiedzUsuńJa w ogóle zapożyczenia lubię, kojarzą mi się z tym wplątywaniem francuskich słów w języku polskiej szlachty.
UsuńHejting hejtingiem, ale staaary, jak ja uwielbiam Twojego bloga! Zdecydowanie pisząc go odnosisz sukces a hejterów zbytnio (może niedokładnie spoglądam?) nie widać! Rób to dalej! Ja tego bloga staram się polecić wszystkim, bo... czy on dla wszystkich nie jest? :D Wielka piątka!
OdpowiedzUsuńDzięki, każdy taki komentarz czyta mi się niezmiernie miło, piątka! :D
UsuńOwszem, jest dla wszystkich. O ile ludzie to rzeczywiście ludzie. Homo sapiens sapiens z odrobiną kultury.
OdpowiedzUsuńJak mniemam, to odpowiedź do komentarza powyżej. Potwierdzam więc - Czytelnicy mojego bloga muszą wykazywać się choćby odrobiną kultury. Wszystkich chamów wypraszam od razu, bo to nie miejsce dla nich.
UsuńAd. 1. Niekoniecznie mi się to kojarzy z francuszczyzną, aczkolwiek lubię takie zjawisko w literaturze. Dlatego czytanie "Lalki" czy też "Trędowatej" było dla mnie sielanką. Gorzej wypadłabym przy lekturze Sapkowskiego. Słyszałam, że sporo pikuje języka łacińskiego w niektórych książkach. Aż nadto, podobno.
OdpowiedzUsuńAd. 2. Dobrze mniemasz, to "odpowiedź do komentarza powyżej".
Pozdrawiam!
A.
Dla mnie ideałem wręcz takich zapożyczeń jest "Lód" Jacka Dukaja. Co się dzieje w języku tej książki, to jest naprawdę trudne do opisania! Publikacja recenzji tego tytułu jakoś ciągle mi się przekłada, ale mam nadzieję, że do końca października zdąży się ona wreszcie na blogu pojawić.
UsuńTakich, tj. francuskich?
OdpowiedzUsuńFrancuskich również, ale to prawdziwy miszmasz językowy. Jest też angielski, rosyjski, bodajże zdarzył się i włoski. Razem tworzy to nieprawdopodobnie świetne połączenie!
UsuńAch, tak! Hmm. Myślałam, skąd znam ten tytuł. Poleciła mi go niegdyś mama. Będę musiała się przyłożyć w takim razie do książek, a nie samych lektur akademickich. :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie polecam! :)
Usuń