Po całkiem sporej, bo zdaje się, że nawet kilkunastotygodniowej, przerwie od książek Murakamiego, ponownie zabrałem się za jego powieści. Na mojej półce leżały już bowiem aż trzy jego pozycje, których do tej pory nie miałem jeszcze okazji sprawdzić. Na pierwszy ogień poszedł tytuł z tego tria najdłuższy - zarówno objętościowo, jak i w kwestii nazewnictwa. Pytania: "czy to jest dobre?" nie ma co zadawać. Zamiast tego warto natomiast zastanowić się nad tym, "jak dobre to jest?". Szczególnie w porównaniu do innych książek Japończyka.
Główny bohater powieści jest cyfrantem, człowiekiem zajmującym całkiem istotną, ba, niezbędną wręcz rolę w społeczeństwie. Pewnego dnia otrzymuje on nowe zlecenie, na temat którego informacje ma uzyskać w tajemniczym, wielkim budynku. Spotyka tam starszego Japończyka, będącego jego zleceniodawcą. Okazuje się, że nowa praca ma zdecydowanie odbiegać od typowych zadań bohatera, przez co zostaje on ostatecznie wplątany w masę niezrozumiałych dla niego intryg.
Co ciekawe, jest to tylko jedna z dwóch części całej książki. Razem z historią cyfranta we współczesnym mu świecie, dzieje się bowiem i inna przygoda. Koniec świata to dziwna kraina z Miastem w samym środku, do którego wstęp zależny jest od konieczności pozbycia się własnego cienia. Bohater spełnia postawiony przed nim warunek i trafia do świata zamieszkanego przez ludzi wyprutych wręcz z jakichkolwiek emocji.
Dwie te historie dzieją się na przemian - raz dostajemy rozdział z "Końca świata", raz natomiast z "Hard-boiled Wonderland". I przyznać muszę, że mimo, iż zabieg jest to istotnie ciekawy i broniący przed jakąkolwiek nudą, tak moim zdaniem ta bardziej "fantastyczna" część książki ustępuje części bliższej naszym realiom. Opowieść o cyfrancie i jego nietypowym zleceniu czytało mi się zwyczajnie sporo lepiej niż kolejne przygody ze smutnego Miasta. Mimo to, trudno byłoby zaprzeczyć, że "Koniec świata" również ma w sobie "to coś".
Bo - co najważniejsze - książka całościowa ukierunkowana jest na tę stronę Murakamiego, którą lubię najbardziej, czyli sporą abstrakcję. Nawet wyłączając historie z Miasta, samo "Hard-boiled Wonderland" ma w zanadrzu mnóstwo nietypowych i szokujących fragmentów. Są też te charakterystyczne dla japońskiego pisarza postaci, pełne z jednej strony obojętności i naiwności, z drugiej zaś dążenia do konkretnego celu. Nie muszę chyba dodawać, że metafor jest tu całe multum?
Recenzowany dziś tytuł czytało mi się naprawdę przyjemnie, acz nie powiedziałbym, że jest to w jakimkolwiek stopniu najlepsze dzieło Murakamiego. Miło, że pojawia się tu ta ubóstwiana przeze mnie abstrakcja, ale wciąż daleko temu tworowi do "Przygody z owcą", "Kafki nad morzem" czy "Kroniki ptaka nakręcacza". Dla fanów Japończyka "Koniec świata i Hard-boiled Wonderland" to wciąż must-have, dla rozpoczynających przygodę z tym autorem poleciłbym jednak wpierw którąś z wymienionych już w tym akapicie opcji. A gdy już przeczytacie tamte książki, to i z tegoż tytułu wyciągniecie sporą ilość frajdy.
0 komentarze: