W kolejnym odcinku serii "Raperzy czytają" gościmy FonoPe, reprezentanta Wrocławia. Zawodnik ten zapadł w pamięć słuchaczom do tej pory w szczególności dzięki swemu wydanemu w 2012 projektowi "Fonotape", a także pachnącemu jeszcze świeżością, bo pochodzącemu z bieżącego roku, krążkowi "#EP", współtworzonemu z producentem Wezyrem. Obecnie FonoPe skupia się natomiast na wypuszczaniu luźnych numerów oraz swoich gościnnych zwrotek u innych raperów.
Co natomiast dzisiejszy gość ma do powiedzenia na temat książek?
Mikołaja sporo cierpliwości kosztowało wyegzekwowanie ode mnie tego tekstu, ale chyba mu się udało, jeżeli w ciągu najbliższych 20 minut coś nie zmusi mnie do odejścia od komputera. W sumie na dobre wyszło, bo kiedy umówiliśmy się na ten twór w lutym, nie miałem zbytnio czym się podzielić. Ostatnio udało mi się wygospodarować trochę czasu na przeczytanie porządnych rzeczy i szczęśliwym trafem akurat wtedy Mikołaj przypomniał mi o naszej umowie. Po raz setny.
Do rzeczy.
Pierwszą książką, która przyszła mi do głowy jest "On wrócił" Timura Vermesa. Możliwe, że słyszeliście, bo ostatnio jest całkiem nieźle hypowana. O co chodzi? Ano w jednym z berlińskich parków w środku 2011 roku budzi się nie kto inny jak sam Adolf Hitler. Ostatnie co pamięta to wydarzenia z ‘45 roku i przychodzi mu się zmierzyć z informacją, że jakimś cudem obudził się ponad pół wieku później w wolnych Niemczech. Później zostaje sobowtórem samego siebie w programie, który chyba jest czymś w rodzaju niemieckiego odpowiednika Kuby Wojewódzkiego. Więcej nie będę zdradzał, ale zarzucę jeszcze cytatem, który urzekł moje serce:
- Niech pan powie, nie splądruje mi pan chyba kiosku?
Spojrzałem na niego z oburzeniem.
- Czy ja wyglądam na zbrodniarza?
Popatrzył na mnie.
- Wygląda pan jak Adolf Hitler.
- No właśnie - powiedziałem.
W książce aż roi się od takich cymesów. Polecam gorąco - przeczytałem w dwa dni.
Jakiś czas temu dostałem od mamy najnowszą powieść Dana Browna, czyli "Inferno". Nie jest to może oryginalne, bo kto nie czytał Browna, no ale muszę wspomnieć, bo go uwielbiam. Typ od pierwszej kartki wytworzył niesamowitą atmosferę, do tych książek powinni dodawać soundtracki. Czytając pierwszy rozdział towarzyszy Ci mniej więcej to uczucie, którego doznajesz odpalając płytę swojego ulubionego rapera w dzień premiery. Akcja toczy się szybko i wciąga. Florencja trafiła na listę miejsc, które muszę odwiedzić we wrześniu, kiedy hajs się zgodzi.
A teraz coś z cyklu "każdy zna, nikt nie czytał". "Księga tysiąca i jednej nocy". Ale nie jakieś 20 stronicowe "coś" z rysunkową okładką, tylko oryginał. Tyle, że skrócony do jednego tomu. To nie są bajki, które czytała Wam mama za dzieciaka, a jeśli tak, to musicie mieć uraz psychiczny, a Wasi rodzice są nieodpowiedzialni i równie dobrze mogliby Wam puszczać pornosy zamiast wieczorynek - no offence. To co mnie zaciekawiło w tej książce, to jej konstrukcja - baśń w baśni - taka incepcja. Bohaterowie jednej historii opowiadają sobie inną, w której inni bohaterowie też oczywiście pod koniec mają sobie coś do przekazania. I tak w kółko. Ciekawa sprawa, bo nie możesz się oderwać. Czytając Księgę czujesz się jak na perskim dywanie, nawet czasem śniło mi się że jestem jakimś sułtanem. Jedna z tych pozycji, których pod żadnym pozorem nie można czytać w cyfrowej formie.
Czoug mówi, że będzie za 10 minut, więc muszę się zabierać za zakończenie. Swoją drogą, wyżej wymieniony Czoug polecał mi ostatnio "Metro". Postapokaliptyczna fabuła - pewnie się zabiorę, bo w call center bez dobrej lektury nie wysiedzisz.
A co Wy przeczytaliście ciekawego? Dajcie znać na fanpage’u.
Pozdrowienia dla prowadzącego blog, dzięki za cierpliwość i wyrozumiałość.
Fono
0 komentarze: